Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
  • DST 55.91km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 16.36km/h
  • VMAX 61.44km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

II dzień w górach - na Czantorię

Czwartek, 2 lipca 2009 · dodano: 02.07.2009 | Komentarze 4

Pobudka po 8, tuż po 10 wyjazd w trasę. Początek bardzo prosty, do centrum Cieszyna stamtąd wzdłuż Olzy żółtym szlakiem rowerowym do Puńcowa, przez Dzięgielów do Lesznej Górnej. W Dzięgielowie miał być jakiś stary zamek, ale chyba go gdzieś przegapiłem jak sądziłem, ale z tego co się teraz dowiedziałem to jest dupa, a nie zamek, więc nie mam czego żałować. Po dojechaniu do Lesznej zaczyna się dopiero prawdziwa zabawa, bo wcześniej to nawet nie poczułem, że jestem w górach. Na małym skrzyżowaniu widzę tabliczkę wskazująca kierunek szlaku, a pod nią kolejna z dopiskiem w stylu "Bardzo trudna górska droga", ale jakby się nie dało pod nią podjechać to by oznaczenia rowerowego nie miała.
Już po krótkiej chwili mogę być wdzięczny komuś, za to że wymyślił kasety 9-rzędowe, a ja mam największą tarczę 32T, która do tej pory nie miała okazji się wykazać. Przełożenie 1x1, a jedzie się dość ciężko. Na dodatek to pierwszy naprawdę większy podjazd, a rower mam trochę dociążony 2 pełnymi bidonami, na plecach prawie pełen 1,5l camelback. Szybka blokada amorka, przeniesienie ciężkości na przód i już cisnę trochę szybciej pod górkę. Po dłuższej chwili widzę pośredni cel mojej dzisiejszej wycieczki Małą Czantorię. Jeszcze troszkę pod górę, szybki zjazd i podjazd, czas pożegnać się z żółtym rowerowym, a wsiąść na czarny pieszy...
Ten czarny pieszy można powiedzieć, że po części był debilnym wyborem, ale trudno. Po kilku minutach jazdy czas zejść z roweru i się tachać pieszo na sam szczyt Małej Czantorii, czemu? Szlak na całej długości na jej szczyt prowadzi ostro pod górę, po korzeniach i kamieniach. Ciężko widzę zjazd ze szczytu po tym szlaku (może na szerszych oponach i jakimś full'u by dało radę), a co dopiero podjazd...
Na szczycie mała łączka, nawierzchnia szlaku się poprawia, więc mogę jechać chociaż co jakiś czas, trzeba podchodzić. Od tego szczytu szlak prowadzi cały czas po granicy polsko-czeskiej. Co chwilę widzę betonowe słupki na tych po lewej P, a po prawej C. Fajnie...
Kieruję się na Wielką Czantorię główny cel wycieczki, chociaż miałem zamiar się wybrać później na Stożek albo Równicę, lecz musiałem zrezygnować...
Wjazd an szczyt był nawet szybki, trochę jazdy, trochę dreptania pieszo, ale nie tyle co na Małej...
Znajduję się po czeskiej stronie. W bufecie chce kupić jakiegoś Powerade, ale tutaj czegoś takiego nie mają, trudno zjadę ten kawałek do Polski i tam się napiję, ale za szybą moją uwagę zwraca uwagę nieduże podłużne pudełeczko... Letlinky!!! Rany kiedy ja je ostatnio jadłem..??!! Dobrze, że można kupować za mocną polską złotówkę. Paczka Letlinek po chwili znika w moim gardle, pycha.
W międzyczasie gdy zaczynam szamać Letlinki, zaczepia mnie jakiś rowerzysta... Czech, może Słowak. Z tego co skminiłem pytał się chyba mnie o jakość trasy, która przyjechałem. Jak mu odpowiedziałem, że fajna po kamieniach, to nie zrozumiał raczej... Ale jak podniosłem dwa kciuki w górę i z pełnym uśmiechem na twarzy powiedziałem Zajebista!!, to się gościu rozweselił i od razu pognał w tamtą stronę...
Zjazd na polską stronę całkiem fajny, gdyby nie nadmierna ilość kamieni na drodze na pewno byłby szybszy. Z drugiej strony cały czas jechałem z palcami na klamkach.
Po polskiej stronie w barze przy kolejce zakupuję Powerade, kilka minut odpoczynku regeneracyjnego, szamam ostatnie jabłko i chcę się zbierać w dalszą drogę (a zapomniałem się spytać kogokolwiek, którędy na rowerze będzie najlepiej, bo jakby nie patrzeć Czantoria to albo pieszo, albo na nartach/desce, tudzież wyciągiem dla wygodnickich). Niestety zaczął padać deszcz, chwilę czekam aż ta mini ulewa przejdzie... Ale nie dane było mi dłużej czekać wkurzony, zakładam bluzę i postanawiam jechać w dół niebieską trasą narciarską... Nie zacząłem jeszcze zjeżdżać, a słyszę za mną żebym nie jechał... Czaję co się dzieje, jacyś goście mnie wołają ze stacji. No to się wracam do nich pytać, o co biega. Panowie chcieli mi udzielić kilku cennych rad jak mam zjeżdżać, żebym nie skończył jak ktoś sprzed kilku dni... Gdzie gość jest to nie wiem, ale rower bynajmniej przypięty do balustrady stacji czeka na niego...
I rada - wywal siodełko, tudzież spuść na sam dół. O tym co mi powiedzieli w sumie myślałem jakiś czas wcześniej, bo miałem momentami wrażenie na zjazdach, że jestem za bardzo przechylony do przodu...
Saszetka - imbus - siodło grubo w dół.
II rada - jedź sobie wzdłuż linii drzew po śladach traktora, bo tam nie ma drenaży, ani innych niespodzianek typu nagła dziura.
Ciężko było nie skorzystać, bo gleby w dole zaliczyć nie chciałem, a jazda w dość wysokiej trawie też mnie nie pasjonuje.
No to jadę w dół, cały czas na hamulcach. Ślad ścieżki po traktorze okazuje się mieszanką trawy i gliniastego podłoża i po jednym i po drugim się koła ślizgają. Obręcze i klocki coraz bardziej mokre, coraz mocniej muszę dociskać klamki hamulców, ale jakoś da się jechać. Chociaż są chwilę schodzenia w dół, bo jest zbyt stromo. Jak zjeżdżałem na desce tutaj też hamowałem z tego co mi świta w pamięci.
Dojeżdżam do ponad połowy trasy, wjeżdżając w las. Mogę się w końcu wpiąć w SPD i jechać jakoś normalnie. Po kilku minutach w końcu widzę dolną stację kolejki. Patrząc na siebie i rower, postanawiam jechać do Ustronia odnaleźć jakiś sklep rowerowy i zakupić pakiet nowiutkich klocków trochę bardziej pasujących do tego typu terenu. Po drodze o sklep pytam starszego rowerzysty, który okazuje się być kobietą... Taki wałek...
Sklep odnaleziony, 2 różne rodzaje okładzin zakupione, więc kieruję się nad gdzieś nad Wisłę, z celem obmycia trochę nóg i roweru, żeby móc później jak człowiek wejść gdzieś na jakiś obiad. Po dojechaniu nad rzekę jednak rezygnuję z zamierzonego celu, czyszczę tylko trochę obręcze i klocki. Po rozmowie z ciocią i rzuceniu okiem na niebo postanawiam wracać do Cieszyna. I to była jak się okazuje dobra decyzja. Godzinę po moim przyjeździe do domu zaczęło nieźle lać... Powrót przez Goleszów i Bażanowice.
Po obiadku na szybko pranie ciuchów, a później czyszczenie roweru z glino-błota...
Po tej dzisiejszej przejażdżce muszę stwierdzić następujące rzeczy:
- jednak oponki 2.1 na Beskidy nie wystarczają, czas zakupić chyba sobie Nobby Nic'i;
- czym szybciej muszę także zainwestować w hydrauliczne tarczówki.

Pierwszy większy cel mojej wycieczki

Mała Czantoria © Fludi


No to zaczynają się schody...
Pierwsze trudności © Fludi


Około 1h pieszo cały czas pod górke po czymś takim, szybciej bym to przeszedł gdyby nie rower, ale bez neigo to nie zabawa
Szlak na Małą Czantorię - kamienisty © Fludi


Będąc już na szczycie, chyba...
Widok ze szczytu Małej Czantorii © Fludi


Widok ze szczytu Małej Czantorii II © Fludi




Chatka pomiędzy Czantoriami
Chatka © Fludi


Widok na Ustroń
Widok na Ustroń © Fludi


Nadciągająca burza...
Idzie burza © Fludi


Gdzieś nieopodal uderzył piorun i coś przypalił
Dymek © Fludi




Moja trasa w dół, czyli niebieska trasa narciarska
Czantoria - niebieska trasa narciarska © Fludi




Lekko wezbrana Wisła w Ustroniu
Wisła w Ustroniu © Fludi


Zlekka przylało...
Deszczyk © Fludi





Komentarze
samoaktywująca się mobilna protoplazma | 19:39 niedziela, 24 kwietnia 2011 | linkuj Według mnie (po dogłębnym zapoznaniu się z Twoim profilem) 1000m przewyższeń w mieście jest raczej mało realne w naszym kraju. Jeśłi chodzi o Twój wyjazd na Czantorię - jak dla mnie dwa bidony i "prawie" pełen camelback nie ważą jednak zbyt wiele. Dla przykłądu, w tym roku wyruszyłem na kilkudniową wyprawę w góry rowerem (m.in beskid śląski, żywiecki, gorce, beskid sądecki i po małej awarii w Krynicy kontynuowalem wyprawę w beskid niski i Bieszczady) z plecakiem 60l, oczywiście nocleg pod namiotem (czyli namiot-2kg,śpiwór i karimata, ubrania, dużo wody i żareła, narzędzia i inne niezbędne duperele) i w sumie na plecach wiozłem 15 kg.
Aczkolwiek jesteś na dobrej drodzę, aczkolwiek Twoje zjazdy mogłyby być bardziej śmiałe i dynamiczne, ale każdy orze jak może :)
Pozdrawiam serdecznie :)
fludi
| 10:56 czwartek, 9 września 2010 | linkuj Poprawione ;)
Takie wartości przewyższeń miałem, ze względu, na pewne braki wiedzy ich zliczania, dlatego tyle wyszło :)
shovel
| 08:08 czwartek, 9 września 2010 | linkuj fajny opis, ale podjazdy - 5000m?
tam na tej trasie jest realnie ok. 1000 metrów przewyższenia :)
robin
| 08:32 piątek, 3 lipca 2009 | linkuj Piękny Ustroń a w nim kaskady, tam byłem. Świetny szczegółowy opis. Pozdrawiam
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!