Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

do 150km

Dystans całkowity:1974.79 km (w terenie 680.70 km; 34.47%)
Czas w ruchu:90:14
Średnia prędkość:21.89 km/h
Maksymalna prędkość:64.06 km/h
Suma podjazdów:20231 m
Maks. tętno maksymalne:213 (108 %)
Maks. tętno średnie:186 (94 %)
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:109.71 km i 5h 00m
Więcej statystyk
  • DST 102.12km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 47.89km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasy nad Górną Liswartą

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · dodano: 20.04.2011 | Komentarze 0

Rano dojazd na wieś, żeby coś tam porobić, między innymi czyszczenie napędu, smarowanie itp. konserwacyjne duperele. A popołudniu przejażdżka z Mariuszem po Lasach nad Górną Liswartą z Mariuszem, który zadzwonił chwilkę po obiedzie. Centrum Blachowni obieramy za punkt zbiórki i stąd kierujemy się w stronę stawu, a potem Cisia. Na chwilkę postój postój przy źródełko, a potem kierujemy się na Puszczew i Jezioro. Wjazd w lasy i nimi docieramy do miejscowości Łebki, a następnie wzdłuż rzeki do Kamińska. Z Kamińska znów wjazd w lasy i kierujemy się ku Jezioru i mniej więcej podobną drogą wracamy do Blachowni, a następnie z niej już do Częstochowy przez Łojki.

Kapliczka w miejscu objawienia się matki boskiej w Łebkach

Kapliczka w miejscu objawienia © Fludi


Środek kapliczki © Fludi


Historia powstania kapliczki © Fludi



Stara, opuszczona chata w Kamińsku
Stara chata © Fludi


Stara chata - tył © Fludi


Łoże © Fludi


Kredens © Fludi


Piec © Fludi


Do góry? © Fludi


Stryszek z kominem © Fludi


Dom numer 41 - drzwi wejściowe © Fludi


Piwnica? © Fludi


Zapadnięta szopa © Fludi




  • DST 121.13km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:49
  • VAVG 20.82km/h
  • VMAX 64.06km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mirów/Bobolice

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 22.08.2010 | Komentarze 0

Od pewnego już czasu po głowie chodził mi wypad do położonych obok siebie zamków w Mirowie i Bobolicach. Dzisiaj w końcu plan ten udało się zrealizować; żeby nie jechać samemu wcześniej już w piątek dałem znać lamisowi, który skrzyknął na wypad jeszcze Faki'ego.
Zaplanowana zbiórka o 11.00 koło więzienia na Zawodziu (mówiłem lamisowi, że wyjeżdżamy tak 9-10, ale on z racji tego, że musiał się wyspać ustawił się już wcześniej z Faki'm na tą nieszczęsną późną 11). Poza nami na miejscu zbiórki zjawił się także forumowicz Gaber.
Początkowo według mojego planu mieliśmy do celu wycieczki dotrzeć czerwonym szlakiem rowerowych Orlich Gniazd, ale ze względu, że już trochę obryty jest ten szlak postanowiłem ubarwić trasę robiąc ją kombinowaną pomiędzy różnymi szlakami. Do samego Olsztyna rzeczywiście docieramy tym szlakiem, z krótkim ścięciem go w Kusiętach, gdzie zjechaliśmy na zieloną rowerówkę. W Olsztynie zrobiliśmy, krótki postój u kota, gdzie była całkiem spora ekipa szosowców, a zaraz później kierując się ku Sokolim Górom wjechaliśmy na żółty pieszy, a następnie czerwony pieszy by wyjechać w Zrębicach. Stąd postanowiliśmy dostać się do Złotego Potoku wariantem asfaltowym. I tak jadąc przez Siedlec podjechaliśmy pod źródełka gdzie napełniliśmy bidony świeżą wodą, z wjazdu do Złotego Potoku zrezygnowaliśmy, tylko od razu Szlakiem "Ku Źródłom" pojechaliśmy do Ostrężnika. Stąd już jest niby niedaleko do Mirowa i Bobolic, trasę obieramy po pokrywających się praktycznie czerwonej rowerówce i niebieskim pieszym. Niby niebieskim pieszym mieliśmy dojechać do zamków, ale w Przewodziszowicach lamis stwierdził, że chce mu się pić, a nic nie ma (wychlał wszystko co uzupełniliśmy na źródłach) to musimy podjechać 250m do pobliskiego sklepu. Sklep okazuje się być dopiero w Żarkach-Leśniowie koło sanktuarium. Trochę nie bardzo był sens wracać na nasz niebieski pieszy szlak, szczególnie przy ponad dwugodzinnej obsuwie...
Wynikła ona z tego, iż Faki w Trzemieszowie złapał z przodu kapcia, z tyłu zaczęła mu podzwaniać tarcza, więc kilkanaście minut zleciało na zakładaniu nowej dętki i ustawianiu zacisku. Następnie w Żarkach pod sklepem, gdy już mieliśmy się zbierać do jady w tylnym kole Faki'ego, nagle usłyszeć można było świst i całe powietrze uszło w kilka sekund. Klejenie dętki nic nie pomogło powietrze o dziwo wciąż uchodziło na łatce, także trzeba było kleić wcześniej wymienioną dętkę, która złapała kapcia. Wszystko pewnie byłoby ok, gdyby nie to, że podczas wkładania koła, a właściwie tarczy w zacisk weszła ona troszkę krzywo, jednocześnie krzywiąc blaszkę rozporową klocków. Tak oto kolejne minuty leciały na przymusowym postoju...
Po takim postoju i coraz już późniejszej pory postanowiliśmy dojechać do Mirowa na obiad najkrótszą trasą, czyli czarnym pieszym, szlak byłby fajny, gdyby nie mnóstwo piachu, po którym jechać się nie da, a ścieżka obok nadająca się do jazdy cała była zawalona połamanymi gałęziami.
W Mirowie, na chwilkę pomijamy postój by podjechać do Bobolic sprawdzić stan odbudowy zamku. Na miejscu zamek z zewnątrz okazuje się być już w pełni, a teren wokół niego został ładnie zagospodarowany. Jak jest wewnątrz niestety nie wiem, gdyż właściciel zamku w końcu zaczął żądać piątaka za wejście. Tak, więc wróciliśmy do Mirowa na obiad.
Po obiedzie, ze względu na późną już porę postanawiamy wracać do Częstochowy jak najszybszymi trasami, czyli asfaltem, żeby wrócić do domu jeszcze przed zmierzchem. Dlatego na początek obieramy trasę na Łutowiec, omijając Niegowę i podjazd pod nią. W Żarkach niby się kierujemy na Wysoką Lelowską, a później na Poraj by wjechać do miasta Dębówcówką, ale jakoś tak nie trafiamy na właściwą drogę i jedziemy przez Zawadę ku Janową. Z tej trasy zjeżdżamy przed Ostrężnikiem do Suliszowic. Od tej chwili praktycznie dla mnie już standard do domu. Zjazd w dół, kierunek na Zaborze, podjazd i zjazd z Biskupic, Olsztyn.
W Olsztynie jako, że ja jechałem pierwszy to również standardowo poprowadziłem ekipę na Skrajnicę przez pola, ale nie wiedzieć czemu zawieszony gdzieś lamis zamiast jechać za mną pojechać prosto asfaltem w dół, a reszta pognała za nim... Ja tego od razu nie zauważyłem, dopiero się kapnąłem podjeżdżając na Skrajnicę, ale to już było i tak za późno bo chłopaki w tym samym czasie cisnęli już gdzieś rowerostradą. Także tym sposobem już sobie samemu wróciłem do domu. Przez pola w Skrajnicy do Odrzykonia, rowerostrada, a później wzdłuż Kucelinki do centrum dotarłem.
Mimo pewnego już zmęczenia, postanowiłem się przejechać jeszcze przez aleje dla lansu i robiąc trochę PR.
Po powrocie w domu, wciąż na wysokich, bo musiałem się spakować plecak, przeczyścić trochę rower, umyć się i iść jak najszybciej spać. Bo od jutra o 6.20 zmieniam teren działań operacyjnych...czyli Fludi jedzie na wakacje. Ciekaw jestem tylko jak mi przejdzie ściema z legitymacją EURO>26, żeby mieć bilet ulgowy, gdyż legitki studenckiej już nie ma, a ta nie daje zniżki.

Widok na oddalony zamek w Bobolicach

Bobolice w oddali © Fludi


Blizniaczy zamek w Mirowie
Ruiny zamku w Mirowie © Fludi




  • DST 120.15km
  • Teren 55.00km
  • Czas 05:34
  • VAVG 21.58km/h
  • VMAX 51.87km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Instynktownie do gospodarstwa

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 01.08.2010 | Komentarze 0

Dzisiaj zaliczony bardzo udany całodniowy wypad na rower z Lamisem. Na początku musiałem trochę na niego czekać, więc pokrążyłem sobie alejami robiąc kilka kółeczek i podjazdów pod szczyt. A później nie mając co robić i czekając na niego koło skansenu widząc, że jest on akurat otwarty, a jego kustosz wyszedł na papieroska, więc zagadałem czy można wejść z rowerem. Pozytywna odpowiedź, pan mnie dzięki mojej magicznej karcie członkowskiej wpuścił na darmowe zwiedzanie, bardzo fajna wystawa, ogólnie zabierałem się by ją zobaczyć chyba już 5 lat...
Jak pojawił się Lamis od razu obraliśmy kierunek na Olsztyn. Z niego pojechaliśmy sobie czerwoną rowerówką na Zrębice (w Sokolich Górach troszkę dreptania pieszo pod górę, bo jechać się nie dało). Dalej tym samym szlakiem dotarliśmy przez Złoty Potok, aż to Ostrężnika. Po drodze w Alei Klonowej spotkaliśmy Fakiego zmierzającego w przeciwną stronę. Z Ostrężnika obraliśmy kierunek przez Suliszowice do Zaborza. W Zaborzu uderzyliśmy w nie oszlakowany teren, którym przeliśmy się do Żarek Letnisko, a następnie Masłońskie i Poraj. Z Poraja podjazd na Choroń, z którego Dębówcówką udajemy się w kierunku Częstochowy. Podczas zjazdu tym szlakiem przez Dębowiec, Lamis zaczął przywoływać kici kici, swobodnie biegające kurczaki po ulicy. Na ten odzew jeden z kurczaków instynktownie postanowił pobieżyć na gospodarkę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że wpadł pod koło Lamisa. Jadąc kilka metrów zanim widziałem tylko mnóstwo piór, które wzleciały w powietrze, a kurczak biega w koło nie wiedząc co ma czynić... Na koniec w mieście jeszcze przejazd wzdłuż rzek i do domu. Nie ma co dzisiejsza wycieczka z Lamisem była udana.




  • DST 107.17km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:49
  • VAVG 22.25km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 580m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czarna rowerówka

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · dodano: 18.04.2010 | Komentarze 1

Prognoza na dzisiaj była bardzo optymistyczna, jeszcze wcześniej się obudziłem, więc grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Koło 10 wyjazd z domu, najpierw zieloną rowerówką dojazd na Mirów, gdzie zaczynam przeprawę z czarnym szlakiem rowerowym... Początek fajny, zaczyna się kicha po przejechaniu krzyżówki z czerwoną rowerówka, najpierw drzewa tworzą fajny tunel, a później ścieżka nie przejezdna. Nie dosyć, że tarasują ją drzewa, to jeszcze naokoło utworzyło się całkiem spore rozlewisko. Później spory kawałek asfaltem, gdyby nie trochę wiatr w twarz to by się całkiem sympatycznie jechało... W Lipniku odbicie w teren ku stawom Stawkom, kilka kilometrów dalej krótki postój w św. Annie, na uzupełnienie bidonu, wszamanie prowiantu z plecaka i jazda dalej szlakiem.
Kolejny postój na górce za Piaskiem na ostatnią paczkę ciasteczek, co by mieć siły na zjeździe... I się tak zapędziłem na tym zjeździe, że chyba źle skręciłem i wrzuciło mnie na zawaloną drogę, zaraz po mnie w to samo miejsce dojeżdża jakaś parka i się razem przedzieramy przez chyba blisko 500m, miło, że ktokolwiek się zajmuje uprzątaniem tych drzew ze szlaków... W pewnym momencie tego przedzierania się stwierdziłem, że chyba trzeba było jechać w prawo, więc szybki rekonesans na mapę i jakoś odnajduję drogę na Drogę Klonową. Tutaj się żegnam z parką bo oni kierowali się na Złoty Potok. Szybki powrót na trasę i w Zrębicach kolejny postój, gdyż spotykam Jurczyka z kolegą. Jak się okazuje, jechali bardzo podobną do mojej trasą. Jako, że oni na trekkingach, a ja w teren się pakowałem to pojechaliśmy w troszkę inne strony - ja ku Sokolim, a oni na Przymiłowice. W Olsztynie się nawet nie zatrzymuje, tylko gnam ku Skrajnicy, a później na dom po dojechaniu do miasta.
Coś mi ogólnie, pulsometr dzisiaj nie działał. Chyba bateria siadła...

Zawalono-zalana ścieżka

Zawalona ścieżka © Fludi


Planeta bez nazwy
Planeta "bez nazwy" © Fludi


Słońce
Słońce w Piasku © Fludi




  • DST 107.59km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 48.48km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 186 ( 94%)
  • HRavg 146 ( 74%)
  • Podjazdy 461m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na północ - łódzkie

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · dodano: 04.04.2010 | Komentarze 1

Wiedząc, że zapowiada się dzisiaj bardzo ciepły dzień, grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Za cel obrałem sobie już odkładany od kilkunastu dni i ubiegłego roku wypad na włości na północ od Częstochowy - Pajęczno i Działoszyn.
Wyjazd z domu szybkim przebiciem się promką do M1, a zanim wjazd na rzadko odwiedzany Kiedrzyn, zjazd na Lubojną. Nie szczególnie znam okolice, więc zostaje jechać asfaltem, jedzie się bardzo fajnie, amorek zblokowany na szosę, wiatr w plecy. Dzięki temu osiągam Cykarzew w błyskawicznym tempie, średnia mocno ponad 30km/h (przez tą zimę i niemożność od razu wjazdu, bardzo polubiłem jazdę asfaltem, że co raz bardziej korci mnie zakup szosówki... tylko skąd tu wziąć na nią cenne PLN?), ale tu się kończy szybka jazda odbijam na Stary Kocin i od razu łapię kapcia - centralnie w miejscu, gdzie mam przetartą oponę, ostatnie dwie łatki idą na załatanie dętki i tego chamskiego przetarcia. Pół godziny z głowy. W tym momencie zacząłem się wahać, czy jest sens jechać dalej, jak skończyły się mi już łatki, ale stwierdziłem - walić to, nie będę się nudził w domu!
W Kocinie wjazd w teren i na szlak walk w 1939 Wołyńskiej Brygady Kawalerii, dużo tego terenu nie było, bo aż do Mazówki,skąd asfaltem dojeżdżam do Kuźnicy i do gry wraca teren. Teraz trzymam się go ostro jadąc równolegle do rzeki Kocinki, która gdzieś tam mi błyskała między drzewami. Kawałek za Trzebcą przekraczam most nad rozlewiskiem Liswarty, która tutaj w pobliżu wpada do Warty. W Kulach wracam na asfalt i tędy ciągnę przez Wąsosz do Pajęczna.
W samym Pajęcznie trochę się wkurzyłem, bo dwa bidony opróżnione tak ponad połowę, jeden batonik zjedzony i zostały tylko ciasteczka, a tu nie ma żadnej czynnej stacji benzynowej, gdzie bym mógł coś kupić (znaczy się była jedna, ale mieli poza benzyną do wyboru jeszcze piwo i wódkę, więc to tak nie bardzo...) do picia i przegryzienia. Trudno, może coś będzie w Działoszynie...
Wyjazd z Pajęczna był ze średnią 29km/h, która od tego momentu już systematycznie spadała. Mocny frontalno-boczny wiatr, szczególnie utrudniał jazdę. Dojazd do Działoszyn, żadnej stacji po drodze nie wypatrzyłem, budują tutaj jakieś wielkie rondo i główny plac w mieście (chyba jak w Kłobucku, nijak się ominąć go nie da...). Nie mając wyjścia uznałem, że jakoś te ponad 40km do domu dojadę.
Południowy wiatr był mordercą dla jazdy, do tego jeszcze doszło trochę zmęczenie.
Popów - Miedźno - Łobodno, żadnej stacji, dopiero przed Kamykiem się jedna trafia. Pełen szczęścia kupuję Powerade i Mars'a (to, że słono przepłaciłem jest chyba jasne), szybko to wcinam i jadę czym prędzej do domu.
W chwilę mijam Kamyk, kilka minut i jestem w Białej, stąd już widzę wieżowce w Częstochowie. Kolejnych kilka minut i jestem znów na Kiedrzynie. Wjazd na promkę, która zapchana świątecznymi spacerowiczami. Deptak oczywiście to za mało, więc spokojnie się wpieprzają na ścieżkę - wkurzony tym nie omieszkałem głąbów szybko mijać i rzucać tym bluzgającym na mnie równie soczyste mięcho.

PRZECHODNIU! POWIEDZ POLSCE ŻEŚMY POLEGLI POSŁUSZNI JEJ SPRAWIE - grób czterech bezimiennych żołnierzy Wołyńskiej Brygady Kawalerii poległych w obronie 2 IX 1939

Grób bezimiennych żołnierzy WBK © Fludi


Widok z mostu nad rozlewiskiem Liswarty
Most nad rozlewiskiem Liswarty © Fludi


Widok z mostu nad Wartą
Widok z mostu na Wartę © Fludi


Kapliczka koło Kamieniołomu w Raciszynie
Kapliczka w Raciszynie © Fludi




  • DST 101.54km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:14
  • VAVG 23.99km/h
  • VMAX 53.87km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 153 ( 77%)
  • HRavg 186 ( 94%)
  • Podjazdy 698m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza seta tego roku

Niedziela, 21 marca 2010 · dodano: 21.03.2010 | Komentarze 2

Chwilkę po tym jak się przebudziłem kilka minut po 9, zadzwonił do mnie Mariusz z pytaniem czy się piszę na wyjazd..? Sam już wcześniej planowałem wypad dzisiaj do Złotego Potoku, co by nabić trochę więcej kilometrów, tak pod 100, więc nie śmiałem mu odmówić. Zbiórka jak zwykle na odległym dla mnie Rakowie o 10.30, troszkę przybrałem na obrotach by się jak najszybciej wyszykować i być w miarę punktualnie. Na miejscu jest już ekipa, poza Mariuszem, Sławek i Paweł. Do Olsztyna jedziemy przez Kusięta, z Pawłem mieliśmy zamiar przebić się tam kawałek teren przez Towarne, ale widząc kiepski teren zawracamy na szosę. W Olsztynie po krótkim popasie Mariusz stwierdza, że zostaje i wraca, a ja zgodnie z planem jadę w stronę Złotego z Pawłem i Sławkiem i jeszcze jednym biker'em który do nas dołączył w Olsztynie, a jego imienia nie znam... Trasa do Złotego była przez Przymiłowice, Ciecierzyn, Zrębice, Krasawę i Siedlec. Za Krasawą zostawia nas nieznany ze względu, że gonił go czas. Następnie Paweł ze Sławkiem zawracają za Siedlcem i tym sposobem dalej już jadę sam.
W Złotym Potoku zrobiłem sobie krótki 10min postój nad Irydionem, który jak to wczoraj widział Mariusz jest zamarznięty. Ogólnie to skandaliczne ceny są w tutejszym sklepie i w Suliszowicach... 10 PLN wywaliłem za batona, mineralkę i sok.
Posilony powróciłem drogą, którą przyjechałem do Ostrężnika, a następnie odbiłem na Suliszowice, tutejszy podjazd nie jest ciężki, ale przy mocnym wietrze w twarz to jest katorga.
Z Suliszowic przez Zaborze przebiłem się do Biskupic. W Biskupicach dopadła mnie lekka mżawka przez kilka minut, nawet mnie nie zmoczyła. Olsztyn mijam bez postoju kierując się na Skrajnicę. Za stacją wyczaiłem, że rowerostrada wygląda o wiele lepiej niż w piątek, więc postanowiłem się nią przejechać.
Pod blokiem licznik wskazuje 96.87km na chwilkę do sklepu - soczek marchwiowy na uzupełnienie sił i jazda wokół osiedla, żeby przekroczyć magiczną granicę 100km - jak się na trochę zapuściłem do lasku Aniołowskiego drogę przebiegła mi wiewórka chciałem jej zrobić fotkę, ale nie wyszło po chwili wpatrywania się we mnie zwiała.

Fotki zamarzniętego Irydionu (brak cyfraka niestety boli):

Irydion © Fludi


Zamarznięty Irydion © Fludi




  • DST 102.21km
  • Teren 43.70km
  • Czas 05:54
  • VAVG 17.32km/h
  • VMAX 58.28km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 193 ( 97%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Podjazdy 902m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Północna część Jury na pożegnanie wakacji

Poniedziałek, 31 sierpnia 2009 · dodano: 31.08.2009 | Komentarze 0

Dzisiejszej wycieczki miało, zasadniczo dla mnie nie być, mimo że jeszcze wczoraj ją zamykałem na ostatni guzik, ale jednak się pojawiłem na niej.
Wraz z forumowiczami, Emilką, Fakim, Kubą, Mariuszem i Tobiaszem wybraliśmy się rano pociągiem do Zawiercia i stamtąd mieliśmy wracać do Częstochowy.
Trasa według mojej koncepcji miała być na jakieś 100km i w głównej mierze prowadzić prowadzić po terenie, dlatego też już na starcie jedziemy spod PKP w Zawierciu do Ogrodzieńca czerwonym pieszym szlakiem, który po jakimś czasie zmieniamy na czarny pieszy. Mieliśmy zamiar się trzymać tego szlaku troszkę dłużej, ale względu, że troszkę gonił czas parkę, która się do nas dołączyła, gdyż jechaliśmy w tę samą stronę, zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy łukiem i po terenie do Podzamcza na rzecz troszkę szybszej jazdy asfaltem.
W Podzamczu tuż przed zamkiem zrobiliśmy sobie pięciominutowy postój z myślą zwiedzania zamku, ale droga ta przyjemność więc daliśmy sobie spokój i ruszyliśmy w dalszą drogę właściwą już trasą, czyli szlakiem Orlich Gniazd. Zbyt daleko nie dojechaliśmy, bo aż do góry Birów, gdzie zrobiliśmy sobie troszkę dłuższy postój w celu zwiedzania tutejszego grodziska, za tą przyjemność musiałem wydać aż 3PLN, ale nie powiem warto było, dowiedziałem się dzięki temu mnóstwa fascynujących rzeczy...
Dalsza droga aż do Morska prowadziła wciąż tym samym czerwonym szlakiem pieszym, niektórzy mieli tej mojej trasy już dawno dosyć, szczególnie podjazdów i piachów. Stąd też finalnie niezbyt wysokie tempo i postoje co jakiś by dać dojechać innym i chwilkę odsapnąć.
Za Żerkowicami kolejny, krótki postój na małe zwiedzanie, a konkretniej skałki Okiennik Wielki. Następny krótki postój dopiero jest w Morsku gdzie zmieniamy szlak, na rowerową wersję Orlich Gniazd. Dodatkowo w Morsku jak wszyscy się decydują zjechać w dół na szlak stokiem narciarskim, tak ja wybieram wersje trudniejszą i zjeżdżam dokładnie szlakiem po kamyczkach.
Za Podlesicami w lasach Rezerwatu Góry Zborów, następuje drobny rozłam naszej ekipy w celu dostania na asfalt. Ja z Mariuszem jedziemy troszkę bardziej wyrafinowaną trasą po niebieskim pieszym szlaku, a pozostała reszta wybiera zjazd w dół po czerwonej rowerówce. Spotkanie na szosie i dalej jedziemy czerwona rowerówką do Bobolic, gdzie mamy krótki postój, w celu rozpoznania co się dzieje na zamku, a następnie szybki zjazd do Mirowa na obiad.
Wszyscy się posili, odzyskali siły, więc czas ruszać w dalszą drogę, a konkretniej czarnym szlakiem rowerowym , który po połączeniu zamieniliśmy na czerwony pieszy by dostać się do Trzebniowa, a kawałek zanim wjazd w las i przebicie w okolice źródełek w Złotym Potoku. Tutaj także chwilowy postój przy źródełku i uzupełnienie bidonów. Stąd droga już mocno asfaltowa, bo po niektórych osobach widać coraz większe zmęczenie, a i godzina zaczęła się robić późna. Mijamy Siedlec, Zrębice, a w nich jadąc na końcu i trochę zagadany z Emilką przegapiam skręt na czerwonej rowerówce i kierujemy się czarną rowerówka przez Sokole Góry do Olsztyna gdzie się spotykamy z pozostałą częścią grupy na rynku. Powrót do Częstochowy już standardowo czarnym szlakiem przez Skrajnicę.

Zamek w Podzamczu widziany z Góry Birów © matotr




  • DST 131.08km
  • Teren 40.00km
  • Czas 06:11
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • HRmax 193 ( 97%)
  • HRavg 123 ( 62%)
  • Podjazdy 708m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Załęczański Park Krajobrazowy

Sobota, 15 sierpnia 2009 · dodano: 17.08.2009 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień miałem zamiar spędzić trochę inaczej, zasadniczo bez roweru, a jak już na nim to miała to być samotna wycieczka. Lecz wieczorem po powrocie do domu, Emilka nie dawała mi spać póki nie zgodziłem się jechać z nią i Lukas'em, Juryczykiem i Sti do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. Musiałem się zgodzić po to by móc spać, chociaż nie wiedziałem jak będzie rano po pobudce z moją łopatką i ogólnie z tym jak ja wstanę żeby się o 7.45 zjawić na miejscu zbiórki.
Wstałem za późno, obudzony przez Emilkę oczywiście... Śniadanie, pakowanie, nie udało się mi wyrobić na czas, ekipie kazałem jechać, a sam później ich goniłem aż do Kłobucka gdzie mieli się spotkać z Emilką.
Z Kłobucka dalsza trasa prowadziła do przez Wilkowiecko i obok Rębielic Królewskic do Dankowa. Gdzie obok kościoła ruin zamku Warszyckiego zrobiliśmy sobie postój na drobne śniadanie i obejrzenie pozostałości zamku. Po przerwie śniadaniowej w dalszą drogę ruszyliśmy zielonym szlakiem rowerowym prowadzącym przez Lipie do Rezerwatu Szachownica, gdzie także zrobiliśmy sobie kolejny postój tym razem bardziej w celu obejrzenia okolicy niż i zwiedzenia tutejszej jaskini. A w samej jaskini spotkała mnie ciekawa niespodzianka, pierwszy raz w życiu obok mnie przelatywały nietoperze. Nawet mam z jednym z nich zdjęcie, z przypadku wyszło takie, ale jest...
Z Szachownicy pojechaliśmy do Drab, gdzie zwiedzaliśmy kolejną dzisiaj jaskinię, jaskinię Ewy. Ze względu, że jest ona na prywatnym terenie i jest zamknięta przez właściciela, nie można od tak sobie do niej wejść, ale z pomocą pospieszył nam Jurczyk, który wiedział z kim należy porozmawiać.
Po zwiedzeniu tej jaskini udaliśmy się w dalszą drogę do Bobrownik, po drodze mijając Rezerwat Węże, a w nim kolejnych kilka jaskiń. Niestety jakoś wyszło tak, że ich nie oglądaliśmy... W Bobrownikach zrobiliśmy małe zakupy, po czym pojechaliśmy nad rzekę, gdzie rozbiliśmy się małym obozem. Było ognisko, kiełbaski i mnóstwo innych smakołyków...
Po tym troszkę dłuższym postoju czas było się zbierać w drogę powrotną do domu. Dalsza droga wiodła przez Sesów i Lisowice do Raciszyna, gdzie mieliśmy zjechać na czerwony szlak rowerowy prowadzący prosto do Częstochowy, ale jakoś tak przegapiliśmy zjazd. Dlatego też pojechaliśmy kawałek główną drogą do Zalesiaków, a stąd przebiliśmy się już na ten szlak. Szlakiem przez Julianów, Popów, Władysławów i Borową dojechaliśmy do Miedźna. Skąd zmęczona i mając delikatnie dość na dzisiaj Emilkę odprowadziliśmy do domu we Wręczycy. Z Miedźna skierowaliśmy się na Łobodno, do którego nie dojechaliśmy tylko skrótem przez las, pojechaliśmy na Kłobuck. Z Kłobucka przez Grodzisko do Wręczycy, gdzie zostawia nas już totalnie przemęczona Emilka, a my jedziemy do Częstochowy pokonywaną przeze mnie już nie raz trasą: Kalej, Wydra, Nowa Gorzelnia.
W mieście na Parkitce spotykamy Krzara'ę, który planuje kolejną orbitę wokół Częstochowy, po 200km 2-3 tygodnie temu, teraz chce w najbliższy weekend pokonać 250km... Oj będzie ciężko, ale życzę powodzenia... Może sam się zabiorę, zależy jak będę stał z nauką na kampanię wrześniową, bo jednak nie chciałbym jak major Henryk Dobrzański "Hubal" przeciągać jej do kwietnia następnego roku...

Ze względu, że jestem czasowo uziemniony od aparatu, więc sam zdjęć nie robiłem. A te zamieszczone tutaj pochodzą z wpisu na blogu lukas'a.

W Dankowie na drodze krzyżowej


Pogawędka z Emilką na ruinach bramy wjazdowej do zamku Warszyckich w Dankowie


Zdjęcie ze Sti i nietoperzem przelatującym nad moją głową + moja debilna mina


Z Emilką grzebiemy po kamyczkach szukając złota...


Jurczyk i Sti pieką kiełbaski




  • DST 105.88km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:21
  • VAVG 24.34km/h
  • VMAX 50.93km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 210 (106%)
  • HRavg 133 ( 67%)
  • Podjazdy 445m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowy rekord i lasy nad górna Liswartą

Sobota, 8 sierpnia 2009 · dodano: 09.08.2009 | Komentarze 0

Po pobudce wyjazd do babci do Blachowni na małe spotkanie rodzinne. Trasa dom - babcia, pokonana dzisiaj została w kolejnym rekordowym tempie. 18,98km pokonane zostało 34 minuty i 55 sekund, taki czas wskazywał licznik po zatrzymaniu się. Średnia prędkość blisko 32km/h, średni puls na tym odcinku wynosił aż 166, gdy maksymalny wyniósł 185. Przyczyną tego rekordu chyba był trochę nadmiar adrenaliny już tak po ruszeniu spod domu, popijanie co jakiś czas wczoraj zakupionego specyfiku, czyli grejpfrutowego Isostar'a i coś czego nie znoszę u innych rowerzystów; słuchawki w uszach... Zapodałem sobie z mp4, troszkę nakręcającej muzyczki, która tak mnie nakręciła, że po drodze jak mijałem budki na promenadzie przejeżdżając koło trzech bab na ścieżce, tak im ryknąłem do ucha, o tym, że to jest ścieżka rowerowa, że się wszystkie trzy przewróciły jak klocki domina, ciągnąc za sobą jeszcze jakaś przypadkową osobę w dół. Trasę obrałem jak najszybszą czyli asfaltowo-chodnikową. O dziwo też mnie dzisiaj żadne skrzyżowanie, ani światła nie zatrzymały co też jest chyba przyczynkiem takiego tempa.

Po takim rekordowym tempie miałem troszkę odpoczynku do około 15, zjadłem sobie obiad i oblukaniu mapy wybrałem się na wycieczkę w lasy nad górną Liswartę, w celu zobaczenia starego młyna i tartaku. Od babci dostałem się najpierw do Cisia w okolice źródełka, a później się lasami przebijałem w stronę Jeziora, a następnie Kamińska. Po drodze mijam uwieczniony na zdjęciu Błękitny Krzyż, nie spodziewałem się, że coś podpisane nazwą na mapie będzie wyglądać jak przerobiona latarnia sprzed ponad 40 lat... Tutejsze lasy nie powiem napędziły mi też cztery razy delikatnego stracha, gdy przez leśny dukt lub w przydrożnej gęstwinie pojawiały się małe stadka sarenek. Gdy się tak nagle zrywały do biegu, momentami nie wiedziałem kto je tak spłoszył, czy to byłem ja, czy też może jakiś inny większy dziki zwierz, którego tutaj jak sądzę też nie powinno brakować.
Na miejscu po obejrzeniu młyna, chociaż widziałem tylko niewielki fragment tego zabytku techniki (należy on do osoby prywatnej, musiałem się dostosować do tego co pozwoli mi ona obejrzeć) czułem pewien niedosyt, czytając opis wycieczki do tego miejsca, którą rok temu zorganizował KKTA. Jakoś to miejsce nie przypominało mi krainy z dziecięcego snu, mimo także pięknej pogody, sianokosów w polach...
W dalszą drogę udałem się zielonym szlakiem rowerowym prowadzącym przez Kamińsko do Przystajni, z której się udałem do Panek. W Pankach wjechałem na niebieski pieszy szlak, który gdzieś między Kawkami, a Zamłyniem zgubiłem. Jako, że nie chciało się mi już wracać i szukać go stwierdziłem, że wracam już do babci na wieczornego grill'a. Powrót do Blachowni przez Piłę Pierwszą, Klepaczkę, Czarną Wieś, Bór Zapilski (chciałem zrobić tutaj zdjęcia zabytkowego kościółka, który jest na szlaku architektury drewnianej, lecz skutecznie uniemożliwili mi to pielgrzymi z Wrocławia, którzy rozbili się wokół niego obozem, podobnie jak i na łączkach w Węglowicach), Węglowice i Cisie.
Po grill'u zakładam rękawki i nogawki i jadę do domu.


Błękitny krzyż w drodze do Kamińska

Błękitny krzyż © Fludi


Zabytkowy młyn i część jego wnętrza
Zabytkowy młyn © Fludi


Urządzenie młyńskie © Fludi


Waga młyńska © Fludi




  • DST 102.54km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:01
  • VAVG 20.44km/h
  • VMAX 40.16km/h
  • Temperatura 36.0°C
  • HRmax 213 (108%)
  • HRavg 120 ( 60%)
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Poraja i do Wręczycy

Piątek, 7 sierpnia 2009 · dodano: 09.08.2009 | Komentarze 0

Rano wybrałem się na przejażdżkę z jedną z nowych forumowiczek, która chciała by pokazać jej drogę do Poraja. Trasa z miasta obrana ku hucie, przebicie się przez łąki wzdłuż rzeki do żółtego szlaku rowerowego na Kręciwilku, który troszkę ścieliśmy i by przyspieszyć tempo (niestety siła wyższa spowodowała, że muszę wcześniej wracać do miasta...) pojechaliśmy przez Poczesną i Osiny. W Poraju postój koło zbiornika, chwilka odpoczynku i wracamy do domu. Widząc, że jednak mam jeszcze troszkę nadmiaru czasu postanawiam wracać przez Poczesną i Hutę Starą B, gdyż po drodze chciałem zahaczyć o Go-Sport w Auchan'ie by zakupić sobie puszkę proszku Isostar'a bo dosyć już mam wydawania kasy na Powerade'a w trasie.
Po powrocie do domu załatwiłem, to co mnie tak goniło i popołudniem spotkałem się z Emilią, która była w mieście. Odprowadzenie jej do domu. Trasa przez Lgotę, Pierzchno i Grodzisko, a powrót do domu przez Kalej, Wydrę i Nową Gorzelnie i Szarlejkę.
I tym o to pięknym sposobem 100 dzisiaj pękła...

Turbina wiatrowa na tle zachodzącego słońca niedaleko od Kłobucka

Zachód słońca i wiatrak © Fludi