Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Beskidy 2009

Dystans całkowity:222.54 km (w terenie 46.00 km; 20.67%)
Czas w ruchu:11:27
Średnia prędkość:19.44 km/h
Maksymalna prędkość:63.47 km/h
Suma podjazdów:2650 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:55.63 km i 2h 51m
Więcej statystyk
  • DST 39.98km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 20.33km/h
  • VMAX 63.47km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 650m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

V dzień w górach - Uphill na Równicę i powrót do domu

Niedziela, 5 lipca 2009 · dodano: 06.07.2009 | Komentarze 1

Pobyt u cioci w Beskidach niestety już powoli dobiega końca... Niedziela ostatni dzień, do 18 lub 21 mam czas, zależnie od tego na który pociąg do Częstochowy się zdecyduję. Chociaż wolę ten późniejszy, zawsze to więcej jazdy po górach.
Z domu kolejny raz wyjeżdżam dosyć późno bo koło 11.30. Trasa Cieszyn-Goleszów-Ustroń już pokonuję w dość szybkim tempie. W ustroniu wjeżdżam na Wisłostradę, która prowadzi mnie aż do Ustroń-Polana, gdzie jest droga prowadząca na szczyt Równicy. Po przejechaniu na drugą stronę rzeki i rozpoczęciu podjazd łapie mnie mocny deszcz, a miało być tak pięknie... Według wcześniejszych prognoz miała być piękna pogoda. No trudno, mżawka to nie jest więc namierzam szybko jakiś kiosk, w którym zakupiłem sobie batonika na przegryzienie i chowam się pod bliskimi drzewami przed deszczem. Troszkę ludzi tam przybyło, w tym część z nich tylko na chwilkę żeby założyć pelerynkę... W tym momencie w głowie świta mi tylko jeden pomysł - kiosk czy też takie coś mają albo może nawet co byłoby dla mnie lepsze rowerowa. 3zł w plecy i 5min później zaczynam podjazd po kocich łbach na Równicę w pięknej zielonkawej pelerynce. Następne 10min i strata tych 3zł na pelerynkę powoduje narastającą we mnie frustrację. Jestem pod nią bardziej mokry niż by mnie chyba deszcz zlał, który zaczął się zamienić bardziej w mżawkę. Zatrzymuję się na chwilkę troczę to badziewie do plecaka, załączam lampki (głównie po to żeby jakiś debil nie wjechał we mnie, gdyż droga zamienia się momentami w leśny tunel) i jadę dalej pod górę.
Kilkanaście minut później jest koło schroniska pełny satysfakcji, że udało się mi podjechać w takich warunkach. Szczególnie w dolnej części, gdzie koła się delikatnie ślizgały na tej przedziwnej kostce. Widoki z podjazdu piękne, chociaż rzadkie... Z prawie szczytu równie fajne. Koło schroniska blokując lekko parking, 3min odpoczynku i zaczynam podjazd na sam szczyt. Przejechałem jakieś 300m, spojrzałem w górę i stwierdziłem, że wracam. Pomysł był genialny bo nie zdążyłem zawrócić, a znów dopadł mnie ciężki deszcz, szybki zjazd pod parosole przy schronisku (wszyscy, którzy pod nimi siedzieli bojąc się zmoczenia uciekli do środka - cioty!), żeby schować się przed deszczem. Od tego deszczu zachciało się mi piwa, ale jak wszedłem do środka to przeraziła mnie kolejka i tłum ludzi przy barze. Bojąc się zostawiać rower bez widoku na niego dłużej niż 5 sekund, rezygnuję z piwka.
Padało tak dobrych kilkanaście minut, w końcu się wkurzyłem zadzwoniłem do kuzyna, żeby przyjechał po mnie autem, bo nie było szans, żebym w tą pogodę wracał z powrotem do Cieszyna.
Trochę się ludzie dziwnie patrzyli jak w czasie tego największego deszczu wyszedłem spod parasolek i zacząłem zjazd.
Jak w piątek się dosyć mocno zmęczyłem, a może nawet i lekko odwodniłem jeżdżąc po dolinie Wisełek, tak ten zjazd spowodował u mnie dość mocne wychłodzenie. Pierwsze chwile zjazdu były nawet ok, no gdyby nie brak błotników i wodą lecąca mi gdzieś w twarz, ale po wjeździe w las gdzie była o wiele niższa temperatura dostałem lekkich drgawek na rękach. Które po chwili mi przeszły gdy wyjechałem z lasu w otwartą przestrzeń, gdzie było mnóstwo mgły. Widoczność praktycznie zerowa, cały czas się trzymam prawej strony i za nic w świecie nie rozpędzam, lecz była też tego dobra strona ta mgła była bardziej jak dymek z hutniczego komina, w jej wnętrzu było o wiele cieplej...
Takich przejazdów było aż trzy. Znow wjeżdżam na kocie łby, trochę poniosła mnie na nich fantazja po rozpędziłem się na nich do dzisiejszego max. speed'a, głupek...
Na dole koło mostu czekał na mnie już kuzyn, składam rower, pakuję do środka i jedziemy do domu.
1.5h po powrocie pogoda się poprawia na jeszcze lepszą, w sumie jest tak jak sądziłem, że będzie. Trudno trochę mam przemoczone ciuchy, więc nie nadają się już do jazdy. Dlatego postanawiam pociągiem o 18 wracać do Częstochowy.
21.20 Częstochowa osobowa wyjazd z pociągu i sprint przez miasto do domu. Jeszcze tylko zjazd z promenady do lasku Aniołowskiego, gdzie chcę sprawdzić lampki jak się spisują w trochę większej ciemności.
No super rewelacja to nie jest... Widzę jakieś 2-3m przed sobą, zbyt szybko się z nią nie pojeździ, żeby omijać przeszkody... Chociaż przy spokojnej jeździe spokojnie wystarczy.

Widok z podjazdu na Równicę © Fludi


Kapitalne są serpentyny podjazdu na Równicę
A droga kręta jest... © Fludi


Widok z Równicy © Fludi


To właśnie w nią wjeżdżałem...
Widok na szczyt Równicy © Fludi




  • DST 105.03km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:58
  • VAVG 21.15km/h
  • VMAX 62.06km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

III dzień w górach - ku dolinom Wisełki

Piątek, 3 lipca 2009 · dodano: 04.07.2009 | Komentarze 5

Dzisiejszy wyjazd jeszcze później niż wczoraj, wyjechałem z mojej bazy wypadowej grubo po 11. Nie chcąc się bawić w jazdę na przełaj Ustronia (tzn. przez Czantorię) do jadę przez Goleszów do Ustronia szosą. W Ustroniu wsiadam na Wisłostradę i mknę nią cały czas wzdłuż Wisły, aż do Czarnego. Trasa jest bardzo fajna z początku asfalt, który później się zamienia w szuterek. Można się miło do 40km/h rozpędzić. Na wylocie z Ustronia ścieżka prowadzi betonowymi, wąskimi kładkami nad dopływami Wisły. Wisłę jak i Ustroń mijam bez żadnego postoju, nie mam się za bardzo czym tutaj zachwycać, a jeszcze zaczyna się na ulicach robić tłoczno, kolonie wyszły w teren, zjeżdżają nowi niedzielni turyści, więc lepiej dla mnie jak będę w bardziej ustronnych okolicach. Zaraz po wjeździe na tą Wisłostradę po chwili doganiam dwie trochę bardziej zaawansowane rowerzystki, które zmuszam do jazdy gęsiego bo jednak nie dają rady uciekać przede mną. Chwilkę później doganiam jakiegoś starszego gościa, kolejny raz siedzę na kole komuś, po czym po chwili wyprzedzam. Mimo iż grubo ponad 30lat różnicy w wieku, gość mi nie odpuszcza i tym razem on mi siedzi na kole. Staram się ani na trochę nie zwalniać, ale widać że gość jest twardym zawodnikiem... W końcu za sprawą jakiejś babci, która widząc dwóch rowerzystów przed sobą zaczęła tańcować po całej szerokości ścieżki nie wiedząc dokąd uciekać. A ja musiałem mocniej hamować przy okazji strasząc ją nowymi, mocno skrzypiącymi klockami na przednim kole. Tym sposobem ja i ten starszy gość zrównujemy się ze sobą rozpoczynając krótką pogawędkę, którą toczyliśmy aż do Wisły, gdzie się nasze ścieżki rozeszły.
Po dojechaniu nad tamę w Czarnym, robię sobie 15min przerwy na pierwszego batona i rozpoznanie na mapie mojej właściwej trasy wycieczki. Trasę wycieczki zaczerpnąłem ze strony MTB Beskidy, a która jest także zaznaczona w zakupionej wcześniej przeze mnie mapce wydawnictwa Compass - Istebna trasy MTB. Dokładny opis jest w podanym wcześniej linku, więc się nie będę na ten temat zbytnio rozwodził... No może poza tym, że moim punktem startowym, było miejsce koło zbiornika, a nie polanka na Stecówce. I drobna modyfikacja trasy, biorąc pod uwagę fakt, że jechałem najpierw wzdłuż Białej Wisełki.
Jazda wzdłuż Białej Wisełki ku jej źródłom jest pełna uroku, szum potoku, wiatr hulający między drzewami, ptaki... Mimo, że trasa wiodła cały czas pod górę to te przepiękne odgłosy natury tak dodawają sił, że z każda chwilą jedzie się szybciej i nie czuć przewyższeń. Jadąc tą częścią trasy co chwilkę mam też postój, ale to nie ze zmęczenia, a by upajać się widokiem i móc zrobić kilka zdjęć.
Podjazdy stają się trochę bardziej wyczerpujące dopiero po minięciu Wrót Kubisza. Początkowo dość długi podjazd rekompensują szybkie zjazdy wzdłuż zbocza gór, ukazując widoczki zapierające dech w piersiach, szkoda że momentami tam szybko przemijają przez prędkość...
Po zjeździe z Przysłopia, o którym się kapnąłem, że był dopiero w momencie gdy z niego już praktycznie zjechałem, chyba tuż przed schroniskiem dziwnym trafem drogę jakoś ściąłem... A chciałem tam sobie kupić coś do przegryzienia.
Kieruję się na Stecówkę, z której nie zjeżdżam ponownie tą samą trasą, by móc jechać koło Czarnej Wisełki, jako dalszą drogę wybieram czerwony/zielony szlak rowerowy. To była świetna decyzja mogę się miło rozpędzać zjeżdżając górskimi serpentynami do rezydencji prezydenta RP, która mijam bez postoju starając się ciąglę utrzymać dość szybkie tempo zjazdu. To tutaj wybijam mój dzisiejszy max. speed.
Szybki przejazd obok tamy i wracam do domu trasą, którą tutaj wcześniej przyjechałem...
Nad Czarną Wisełkę jeszcze kiedyś wkrótce wrócę, więc myślę że bardzo stratny nie jestem. Te ponad 100km dało mi jednak trochę w kość, po powrocie do domu czuję jednak spore zmęczenie. Chociaż było warto... I polecam innym zapaleńcom rowerowym tą trasę.

Widok na Jezioro Czerniańskie z tamy

Jezioro Czerniańskie © Fludi


Czarna Wisełka wpływająca do jezriora Czerniańskiego
Czarna Wisełka © Fludi


Biała Wisełka wpływająca do jezriora Czerniańskiego
Biała Wisełka © Fludi


Jeden ze strumyków, który zasila Białą Wisełkę
Strumyk © Fludi




Potok Białej Wisełki © Fludi


Skalna ściana wznosząca się nad potokiem Białej Wisełki
Skalna ściana © Fludi


Kolejny potoczek zasilający © Fludi


Z tego strumyka czerpałem wodę w celu uzupełnienia zapasów
Strumyk © Fludi


A droga długa jest, nie wiadomo czy ma kres, a droga kręta jest, nie wiadomo co za zakrętem jest...
Droga © Fludi


Widoczek na góry © Fludi


Znów droga © Fludi


Kolejny widok © Fludi


Kościół z drewna jodłowego na Stecówce
Kościół z drewna jodłowego © Fludi




  • DST 55.91km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 16.36km/h
  • VMAX 61.44km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

II dzień w górach - na Czantorię

Czwartek, 2 lipca 2009 · dodano: 02.07.2009 | Komentarze 4

Pobudka po 8, tuż po 10 wyjazd w trasę. Początek bardzo prosty, do centrum Cieszyna stamtąd wzdłuż Olzy żółtym szlakiem rowerowym do Puńcowa, przez Dzięgielów do Lesznej Górnej. W Dzięgielowie miał być jakiś stary zamek, ale chyba go gdzieś przegapiłem jak sądziłem, ale z tego co się teraz dowiedziałem to jest dupa, a nie zamek, więc nie mam czego żałować. Po dojechaniu do Lesznej zaczyna się dopiero prawdziwa zabawa, bo wcześniej to nawet nie poczułem, że jestem w górach. Na małym skrzyżowaniu widzę tabliczkę wskazująca kierunek szlaku, a pod nią kolejna z dopiskiem w stylu "Bardzo trudna górska droga", ale jakby się nie dało pod nią podjechać to by oznaczenia rowerowego nie miała.
Już po krótkiej chwili mogę być wdzięczny komuś, za to że wymyślił kasety 9-rzędowe, a ja mam największą tarczę 32T, która do tej pory nie miała okazji się wykazać. Przełożenie 1x1, a jedzie się dość ciężko. Na dodatek to pierwszy naprawdę większy podjazd, a rower mam trochę dociążony 2 pełnymi bidonami, na plecach prawie pełen 1,5l camelback. Szybka blokada amorka, przeniesienie ciężkości na przód i już cisnę trochę szybciej pod górkę. Po dłuższej chwili widzę pośredni cel mojej dzisiejszej wycieczki Małą Czantorię. Jeszcze troszkę pod górę, szybki zjazd i podjazd, czas pożegnać się z żółtym rowerowym, a wsiąść na czarny pieszy...
Ten czarny pieszy można powiedzieć, że po części był debilnym wyborem, ale trudno. Po kilku minutach jazdy czas zejść z roweru i się tachać pieszo na sam szczyt Małej Czantorii, czemu? Szlak na całej długości na jej szczyt prowadzi ostro pod górę, po korzeniach i kamieniach. Ciężko widzę zjazd ze szczytu po tym szlaku (może na szerszych oponach i jakimś full'u by dało radę), a co dopiero podjazd...
Na szczycie mała łączka, nawierzchnia szlaku się poprawia, więc mogę jechać chociaż co jakiś czas, trzeba podchodzić. Od tego szczytu szlak prowadzi cały czas po granicy polsko-czeskiej. Co chwilę widzę betonowe słupki na tych po lewej P, a po prawej C. Fajnie...
Kieruję się na Wielką Czantorię główny cel wycieczki, chociaż miałem zamiar się wybrać później na Stożek albo Równicę, lecz musiałem zrezygnować...
Wjazd an szczyt był nawet szybki, trochę jazdy, trochę dreptania pieszo, ale nie tyle co na Małej...
Znajduję się po czeskiej stronie. W bufecie chce kupić jakiegoś Powerade, ale tutaj czegoś takiego nie mają, trudno zjadę ten kawałek do Polski i tam się napiję, ale za szybą moją uwagę zwraca uwagę nieduże podłużne pudełeczko... Letlinky!!! Rany kiedy ja je ostatnio jadłem..??!! Dobrze, że można kupować za mocną polską złotówkę. Paczka Letlinek po chwili znika w moim gardle, pycha.
W międzyczasie gdy zaczynam szamać Letlinki, zaczepia mnie jakiś rowerzysta... Czech, może Słowak. Z tego co skminiłem pytał się chyba mnie o jakość trasy, która przyjechałem. Jak mu odpowiedziałem, że fajna po kamieniach, to nie zrozumiał raczej... Ale jak podniosłem dwa kciuki w górę i z pełnym uśmiechem na twarzy powiedziałem Zajebista!!, to się gościu rozweselił i od razu pognał w tamtą stronę...
Zjazd na polską stronę całkiem fajny, gdyby nie nadmierna ilość kamieni na drodze na pewno byłby szybszy. Z drugiej strony cały czas jechałem z palcami na klamkach.
Po polskiej stronie w barze przy kolejce zakupuję Powerade, kilka minut odpoczynku regeneracyjnego, szamam ostatnie jabłko i chcę się zbierać w dalszą drogę (a zapomniałem się spytać kogokolwiek, którędy na rowerze będzie najlepiej, bo jakby nie patrzeć Czantoria to albo pieszo, albo na nartach/desce, tudzież wyciągiem dla wygodnickich). Niestety zaczął padać deszcz, chwilę czekam aż ta mini ulewa przejdzie... Ale nie dane było mi dłużej czekać wkurzony, zakładam bluzę i postanawiam jechać w dół niebieską trasą narciarską... Nie zacząłem jeszcze zjeżdżać, a słyszę za mną żebym nie jechał... Czaję co się dzieje, jacyś goście mnie wołają ze stacji. No to się wracam do nich pytać, o co biega. Panowie chcieli mi udzielić kilku cennych rad jak mam zjeżdżać, żebym nie skończył jak ktoś sprzed kilku dni... Gdzie gość jest to nie wiem, ale rower bynajmniej przypięty do balustrady stacji czeka na niego...
I rada - wywal siodełko, tudzież spuść na sam dół. O tym co mi powiedzieli w sumie myślałem jakiś czas wcześniej, bo miałem momentami wrażenie na zjazdach, że jestem za bardzo przechylony do przodu...
Saszetka - imbus - siodło grubo w dół.
II rada - jedź sobie wzdłuż linii drzew po śladach traktora, bo tam nie ma drenaży, ani innych niespodzianek typu nagła dziura.
Ciężko było nie skorzystać, bo gleby w dole zaliczyć nie chciałem, a jazda w dość wysokiej trawie też mnie nie pasjonuje.
No to jadę w dół, cały czas na hamulcach. Ślad ścieżki po traktorze okazuje się mieszanką trawy i gliniastego podłoża i po jednym i po drugim się koła ślizgają. Obręcze i klocki coraz bardziej mokre, coraz mocniej muszę dociskać klamki hamulców, ale jakoś da się jechać. Chociaż są chwilę schodzenia w dół, bo jest zbyt stromo. Jak zjeżdżałem na desce tutaj też hamowałem z tego co mi świta w pamięci.
Dojeżdżam do ponad połowy trasy, wjeżdżając w las. Mogę się w końcu wpiąć w SPD i jechać jakoś normalnie. Po kilku minutach w końcu widzę dolną stację kolejki. Patrząc na siebie i rower, postanawiam jechać do Ustronia odnaleźć jakiś sklep rowerowy i zakupić pakiet nowiutkich klocków trochę bardziej pasujących do tego typu terenu. Po drodze o sklep pytam starszego rowerzysty, który okazuje się być kobietą... Taki wałek...
Sklep odnaleziony, 2 różne rodzaje okładzin zakupione, więc kieruję się nad gdzieś nad Wisłę, z celem obmycia trochę nóg i roweru, żeby móc później jak człowiek wejść gdzieś na jakiś obiad. Po dojechaniu nad rzekę jednak rezygnuję z zamierzonego celu, czyszczę tylko trochę obręcze i klocki. Po rozmowie z ciocią i rzuceniu okiem na niebo postanawiam wracać do Cieszyna. I to była jak się okazuje dobra decyzja. Godzinę po moim przyjeździe do domu zaczęło nieźle lać... Powrót przez Goleszów i Bażanowice.
Po obiadku na szybko pranie ciuchów, a później czyszczenie roweru z glino-błota...
Po tej dzisiejszej przejażdżce muszę stwierdzić następujące rzeczy:
- jednak oponki 2.1 na Beskidy nie wystarczają, czas zakupić chyba sobie Nobby Nic'i;
- czym szybciej muszę także zainwestować w hydrauliczne tarczówki.

Pierwszy większy cel mojej wycieczki

Mała Czantoria © Fludi


No to zaczynają się schody...
Pierwsze trudności © Fludi


Około 1h pieszo cały czas pod górke po czymś takim, szybciej bym to przeszedł gdyby nie rower, ale bez neigo to nie zabawa
Szlak na Małą Czantorię - kamienisty © Fludi


Będąc już na szczycie, chyba...
Widok ze szczytu Małej Czantorii © Fludi


Widok ze szczytu Małej Czantorii II © Fludi




Chatka pomiędzy Czantoriami
Chatka © Fludi


Widok na Ustroń
Widok na Ustroń © Fludi


Nadciągająca burza...
Idzie burza © Fludi


Gdzieś nieopodal uderzył piorun i coś przypalił
Dymek © Fludi




Moja trasa w dół, czyli niebieska trasa narciarska
Czantoria - niebieska trasa narciarska © Fludi




Lekko wezbrana Wisła w Ustroniu
Wisła w Ustroniu © Fludi


Zlekka przylało...
Deszczyk © Fludi




  • DST 21.62km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:06
  • VAVG 19.65km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

I dzień w górach - objazd Cieszyna

Środa, 1 lipca 2009 · dodano: 01.07.2009 | Komentarze 2

Dzisiaj I dzień na wyjeździe w górach. Chwilkę po 14 wyjazd z domu na pociąg, który miał odjazd o 15. Wyjechałem dużo wcześniej gdyż sądziłem, że będzie się mi dosyć ciężko jechać ze 100l trekkingiem na plecach, chociaż nie pełnym. No ale nawet nie było, aż tak źle. Dom - PKP 5km, później 3h podróż do Bielska skąd odbiera mnie ciocia z wujkiem, rower do bagażnika i jedziemy do Cieszyna. Szybka kolacja i wychodzę na krótkie rozpoznanie terenu, dawno mnie tu nie było... Mały objazd przez Cieszyn na rynek, kociołbią ulicą się puściłem w dół ku mostowi granicznemu. Na chwilkę wskok na Czeski Cieszyn, przejazd przez tutejszy rynek, ku drugiemu mostowi granicznemu. Będąc już po polskiej stronie przejazd wzdłuż Olzy do poprzedniego mostu by móc znów cisnąć po tych fajnych kocich łbach pod górkę. Jakimiś uliczkami przebijam się przez miasto do mojej bazy noclegowej...
Ogólnie jazda przez tutejsze uliczki jest tragiczna jakby tak Policja jechała za mną cały czas to bym chyba całkiem sporo mandatów zgarnął, większość za jazdę pod prąd... Gdzie nie skręciłem w tutejsze wąskie uliczki, to po chwili się musiałem kapnąć, że są jednokierunkowe i co gorsza w przeciwną do mojego ruchu stronę! Po czeskiej stronie też jakoś dziwnie drogi prowadzą... W sumie tam chyba też nie wiele brakowało, żeby mnie Policja zatrzymała, na szczęście się chyba przyjezdnymi nie przejmują. Bo po naszej polskiej stronie z autka, które w Częstochowie wygląda jak to panów gazowników usłyszałem "Dzień dobry..." Na co identycznie odpowiedziałem, pojmując że typ, który mi to powiedział był tutejszym strażnikiem miasta. A ja raz, że chwilę wcześniej nie sygnalizowałem skrętu w lewo, a dwa uliczką jednokierunkowa.
Jakoś się szybko wydostałem z centrum, wracając do bazy postanowiłem się przejechać trochę dłuższą drogą przegapiając skręt do siebie. Po chwili namierzyłem panią, która wskazała mi drogę na przełaj, podgórkę po swoim polu. Szkoda tylko, że nie dodała informacji o spływającej tym polem wodą... Jechać się po tym nie dało z powodów: trawa, a pod nią gliniaste podłoże i spływająca woda. Iść się dało, ale buty woda zalewała...
Dalszą drogę już szybko namierzyłem, teraz czas na spanie. Oby jutro była dobra pogoda cały dzień, bo uderzam na Ustroń i Wisłę.

W pociągu...

A6 © Fludi


Czeski Cieszyn Urząd Miasta © Fludi


Fontanna na rynku © Fludi


Olza © Fludi


Widok na góry © Fludi