Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

do 150km

Dystans całkowity:1974.79 km (w terenie 680.70 km; 34.47%)
Czas w ruchu:90:14
Średnia prędkość:21.89 km/h
Maksymalna prędkość:64.06 km/h
Suma podjazdów:20231 m
Maks. tętno maksymalne:213 (108 %)
Maks. tętno średnie:186 (94 %)
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:109.71 km i 5h 00m
Więcej statystyk
  • DST 102.57km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 24.13km/h
  • VMAX 49.46km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • HRmax 211 (107%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Podjazdy 547m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do babci na obiad i północne rubieże

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · dodano: 03.08.2009 | Komentarze 0

W największy upał bo po wybrałem się do babci na obiad. Jadąc do niej wykręciłem sobie ponadnormatywny puls najpierw było to 206, a kilka minut później uderzyłem na 211, kiedy moje maksymalne tempo powinno wynosić niby 197. To jest chyba efekt upału. Po obiedzie u babci jak się trochę chłodniej zrobiło, tzn. pięć stopni mniej na termometrze. Wybrałem się do znajomego ze studiów do Panek.
Trasa przez Cisie, Puszczew, Nowiny, Kuleje. Spory kawałek lasem. Trochę nasiadówki z kumplem w samych Pankach, a następnie powrót do domu przez Wręczyce, Grodzisko i Pierzchno.




  • DST 103.86km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:02
  • VAVG 25.75km/h
  • VMAX 59.67km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czarnym szlakiem rowerowym

Wtorek, 21 lipca 2009 · dodano: 21.07.2009 | Komentarze 3

Rano po zejściu do piwnicy zastałem widok taki jakiego się spodziewałem... Kapeć w tylnym kole, wczoraj wieczorem jak go wstawiałem coś tak nie pasowało to koło. No trudno na praktykę musiałem iść z buta.
A popołudniem zgadałem się z jednym z forumowiczów, którego poznałem na ostatniej nocnej jeździe do Złotego Potoku.
Trasa uzgodniona na miejscu na szybko: czarny szlak rowerowy, prowadzący przez Brzyszów, Małusy, Żuraw, Świętą Annę, Przyrów, Staropole, Juliankę, Śmiertny Dąb, Piasek, Zrębice. Za Zrębicami troszkę zjechaliśmy ze szlaku w Sokole Góry gdzie przypadkiem spotkaliśmy Outsider'a. No to drobna zmiana planów, troszkę zawróciliśmy. Podjazd pod Sfinksa albo Okręt i zjazd na dół do baru u kota, żeby się napoić trochę, a przy okazji pogadać w spokoju. Stamtąd ze względu, że czas nas gonił ruszyliśmy dalej czarnym szlakiem do Częstochowy.
Ogólnie dzisiaj było dosyć mocne tempo, ale dawałem radę jechać za Sikorem. Do około 65km średnia wahała się w granicach 27-28km/h.




  • DST 115.05km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 22.12km/h
  • VMAX 49.82km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nocna jazda do Złotego Potoku

Piątek, 17 lipca 2009 · dodano: 18.07.2009 | Komentarze 0

Rano dom - praktyki - dom - miasto - dom.
A wieczorem o 21.00 zbiórka na Skwerze Junaków i kolejna w tym tygodniu już nocna jazda. Tym razem jedziemy większą ekipą z Częstochowskiego Forum Rowerowego (aż nas 10 było) do Złotego Potoku.
Trasa początkowo standardowa do Olsztyna, a później wjeżdżamy na żółty pieszy szlak w Sokolich Górach, które objeżdżamy kierując się do Zrębic. W Zrębicach małe rozbicie grupki, ci którzy troszkę mają dość jadą asfaltem przez Siedlec do Złotego (w tym i trochę ja), a pozostała reszta jedzie za Outsider'em terenem.
Ponownie się spotykamy pod dworkiem w Złotym i jedziemy na noc filmową (zawsze muszę zapomnieć kiedy to jest) i małe uzupełnienie płynów. Troszkę siedzenia nad stawem i odpoczynek i się zbieramy w drogę powrotną. Najpierw szlakiem Ku źródłom, a później znów asfaltem przez Siedlec do Zrębic. Stąd ze względu na jedno rozwalone koło część osób jedzie asfaltem przez Biskupice, pozostali czarnym rowerowym przebijają się do Olsztyna. Ja z lukas'em i sforzą lekko zostaliśmy w tyle za pędzącym outsider'em i ogólnie w końcu odbiliśmy z tego szlaku, by skrócić sobie drogę do punktu kolejny zbiórki, czyli baru u kota. Stamtąd wracamy przez Skrajnicę do miasta.




  • DST 105.03km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:58
  • VAVG 21.15km/h
  • VMAX 62.06km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

III dzień w górach - ku dolinom Wisełki

Piątek, 3 lipca 2009 · dodano: 04.07.2009 | Komentarze 5

Dzisiejszy wyjazd jeszcze później niż wczoraj, wyjechałem z mojej bazy wypadowej grubo po 11. Nie chcąc się bawić w jazdę na przełaj Ustronia (tzn. przez Czantorię) do jadę przez Goleszów do Ustronia szosą. W Ustroniu wsiadam na Wisłostradę i mknę nią cały czas wzdłuż Wisły, aż do Czarnego. Trasa jest bardzo fajna z początku asfalt, który później się zamienia w szuterek. Można się miło do 40km/h rozpędzić. Na wylocie z Ustronia ścieżka prowadzi betonowymi, wąskimi kładkami nad dopływami Wisły. Wisłę jak i Ustroń mijam bez żadnego postoju, nie mam się za bardzo czym tutaj zachwycać, a jeszcze zaczyna się na ulicach robić tłoczno, kolonie wyszły w teren, zjeżdżają nowi niedzielni turyści, więc lepiej dla mnie jak będę w bardziej ustronnych okolicach. Zaraz po wjeździe na tą Wisłostradę po chwili doganiam dwie trochę bardziej zaawansowane rowerzystki, które zmuszam do jazdy gęsiego bo jednak nie dają rady uciekać przede mną. Chwilkę później doganiam jakiegoś starszego gościa, kolejny raz siedzę na kole komuś, po czym po chwili wyprzedzam. Mimo iż grubo ponad 30lat różnicy w wieku, gość mi nie odpuszcza i tym razem on mi siedzi na kole. Staram się ani na trochę nie zwalniać, ale widać że gość jest twardym zawodnikiem... W końcu za sprawą jakiejś babci, która widząc dwóch rowerzystów przed sobą zaczęła tańcować po całej szerokości ścieżki nie wiedząc dokąd uciekać. A ja musiałem mocniej hamować przy okazji strasząc ją nowymi, mocno skrzypiącymi klockami na przednim kole. Tym sposobem ja i ten starszy gość zrównujemy się ze sobą rozpoczynając krótką pogawędkę, którą toczyliśmy aż do Wisły, gdzie się nasze ścieżki rozeszły.
Po dojechaniu nad tamę w Czarnym, robię sobie 15min przerwy na pierwszego batona i rozpoznanie na mapie mojej właściwej trasy wycieczki. Trasę wycieczki zaczerpnąłem ze strony MTB Beskidy, a która jest także zaznaczona w zakupionej wcześniej przeze mnie mapce wydawnictwa Compass - Istebna trasy MTB. Dokładny opis jest w podanym wcześniej linku, więc się nie będę na ten temat zbytnio rozwodził... No może poza tym, że moim punktem startowym, było miejsce koło zbiornika, a nie polanka na Stecówce. I drobna modyfikacja trasy, biorąc pod uwagę fakt, że jechałem najpierw wzdłuż Białej Wisełki.
Jazda wzdłuż Białej Wisełki ku jej źródłom jest pełna uroku, szum potoku, wiatr hulający między drzewami, ptaki... Mimo, że trasa wiodła cały czas pod górę to te przepiękne odgłosy natury tak dodawają sił, że z każda chwilą jedzie się szybciej i nie czuć przewyższeń. Jadąc tą częścią trasy co chwilkę mam też postój, ale to nie ze zmęczenia, a by upajać się widokiem i móc zrobić kilka zdjęć.
Podjazdy stają się trochę bardziej wyczerpujące dopiero po minięciu Wrót Kubisza. Początkowo dość długi podjazd rekompensują szybkie zjazdy wzdłuż zbocza gór, ukazując widoczki zapierające dech w piersiach, szkoda że momentami tam szybko przemijają przez prędkość...
Po zjeździe z Przysłopia, o którym się kapnąłem, że był dopiero w momencie gdy z niego już praktycznie zjechałem, chyba tuż przed schroniskiem dziwnym trafem drogę jakoś ściąłem... A chciałem tam sobie kupić coś do przegryzienia.
Kieruję się na Stecówkę, z której nie zjeżdżam ponownie tą samą trasą, by móc jechać koło Czarnej Wisełki, jako dalszą drogę wybieram czerwony/zielony szlak rowerowy. To była świetna decyzja mogę się miło rozpędzać zjeżdżając górskimi serpentynami do rezydencji prezydenta RP, która mijam bez postoju starając się ciąglę utrzymać dość szybkie tempo zjazdu. To tutaj wybijam mój dzisiejszy max. speed.
Szybki przejazd obok tamy i wracam do domu trasą, którą tutaj wcześniej przyjechałem...
Nad Czarną Wisełkę jeszcze kiedyś wkrótce wrócę, więc myślę że bardzo stratny nie jestem. Te ponad 100km dało mi jednak trochę w kość, po powrocie do domu czuję jednak spore zmęczenie. Chociaż było warto... I polecam innym zapaleńcom rowerowym tą trasę.

Widok na Jezioro Czerniańskie z tamy

Jezioro Czerniańskie © Fludi


Czarna Wisełka wpływająca do jezriora Czerniańskiego
Czarna Wisełka © Fludi


Biała Wisełka wpływająca do jezriora Czerniańskiego
Biała Wisełka © Fludi


Jeden ze strumyków, który zasila Białą Wisełkę
Strumyk © Fludi




Potok Białej Wisełki © Fludi


Skalna ściana wznosząca się nad potokiem Białej Wisełki
Skalna ściana © Fludi


Kolejny potoczek zasilający © Fludi


Z tego strumyka czerpałem wodę w celu uzupełnienia zapasów
Strumyk © Fludi


A droga długa jest, nie wiadomo czy ma kres, a droga kręta jest, nie wiadomo co za zakrętem jest...
Droga © Fludi


Widoczek na góry © Fludi


Znów droga © Fludi


Kolejny widok © Fludi


Kościół z drewna jodłowego na Stecówce
Kościół z drewna jodłowego © Fludi




  • DST 125.06km
  • Teren 64.00km
  • Czas 06:03
  • VAVG 20.67km/h
  • VMAX 63.04km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 4300m
  • Sprzęt Kross Level A6 Race - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drugi dzień testów A6 - kierunek Mirów i Bobolice

Niedziela, 14 czerwca 2009 · dodano: 16.06.2009 | Komentarze 0

Kolejny dzień testów zapowiadał się całkiem miło, czyli wpakowanie roweru na najlepszy teren w okolicy - Jura, a dokładniej szlakami do Mirowa i Bobolic. Ekipa wyjazdowa to Faki, Lukas, Sforza i STi. Wyjechaliśmy spod Jagielończyków chwilkę po 10, kierując się w stronę huty, odbicie nad rzekę i jazda wzdłuż niej, wskok na czarny rowerowy do Skrajnicy, z której nie zjeżdżamy do Olsztyna, omijając go i kierując się terenem do Zrębic. W Zrębicach w przeciwną stronę mija nas peleton szosowców, który wyruszał mniej więcej o tej samej godzinie co i my także z pod Jagielończyków. No cóż mają ostre tempo... W Zrębicach za Kościołem wskakujemy w teren, gdzie zaczynają się coraz ciekawsze górki i podjazdy. No, ale mnie to nie zraża w końcu idealna trasa do sprawdzenia siebie i roweru. Dalsza trasa prowadzi do Złotego Potoku, każdą miła formą terenu podjazdy, zjazdy, piachy, kamienie, itd... W Złotym Potoku krótki odpoczynek pod dworkiem Krasińskich wśród zabytkowych pomp strażackich, żeby przegryźć co nie co. A później dalsza jazda w stronę Ostrężnika ścieżką zdrowia Ku źródłom. Przy jednym źródełku zatankowaliśmy trochę nasze bidony i pognaliśmy dalej. Za Ostrężnikiem wjazd na czarny pieszy szlak rowerowy, gdzie spotkała mnie nie mała niespodzianka. Coś czego nie spodziewałem się, wiem że wielu się już zdarzało... Skrzywienie haka przerzutki. Na podjeździe w pewnym momencie usłyszałem, że coś mi telepie po szprychach w tylnim kole sądziłem, że to jakieś drobne gałązki, gdy spojrzałem nic nie było w kole, a przerzutka była nienaturalnie wygięta. Nie powiem w pierwszej chwili się wkurzyłem dość mocno, ale od razu przystąpiłem do naprawy skrzywiony wózek przerzutki wyprostowałem dłońmi, wyszło nawet prosto. Najważniejsze, że zachowała się jakaś liniowość prowadzenia łańcucha. Z hakiem było już trochę gorzej coś tam dłońmi na wystających korzeniach niby go sprostowałem, ale jednak to nie było to. Na szczęście z pomocą przyszedł Faki, który wiózł ze sobą porządnego długiego imbusa, dzięki któremu po zaparciu się udało się mi jakoś przeciągnąć nawet ciut za bardzo ten skrzywiony hak. Na szybko przykręcenie przerzutki, założenie łańcucha i jedziemy dalej. Nawet nie jest źle, chociaż w pierwszych chwilach, przerzutka nie do końca chodziła jak należy, ale się sama dotarła po kilkudziesięciu metrach.
Po tym małym defekcie, jeszcze troszkę lasem pod górkę, a później z górki do Trzebniowa, gdzie zrobiliśmy 5min postój pod sklepem, gdzie największy był wybór win, szczególnie w smakach można było przebierać. Z Trzebniowa kawałek asfaltem i znów wjazd w teren, żeby przebijać się w stronę Niegowy, w której de fakto jak sądzę, chyba nawet nie byliśmy, tylko Mariusz gdzieś nas tak ładnie poprowadził teren, że po wjeździe na jedno z wzniesień ujrzeliśmy cel naszej wycieczki – Mirów, tam się wybieramy, ale najpierw zahaczymy o Bobolice.
Do Bobolic dostaliśmy się niebieskim pieszym szlakiem Warowni Jurajskich, naprawdę piękna jazda jest w takim terenie. Można się tu świetnie sprawdzić zarówno psychicznie jak fizycznie. Zjeżdżając już do samych Bobolic zagubił się nam Faki, który został trochę w tyle i zgodnie z naszym wcześniejszym uzgodnieniem, obiad mieliśmy zjeść w Mirowie. Faki pojechał do Mirowa, a nasza pozostała czwórka na chwilkę zatrzymała się pod zamkiem w Bobolicach. Szkoda, że nie było czasu wejść na niego zrobić kilka zdjęć, ale musieliśmy jechać szukać Faki’ego. Pognaliśmy szybko zatem do Mirowa szukając go. Kółeczko wokół zamku i knajpek pobliskich, żeby go odnaleźć i w końcu jest siedzi w jednej mając przed sobą ładnie pachnącą zupkę.
Po ponad godzinnej przerwie z obiadkowo-piwnej ruszyliśmy w drogę powrotną. Kawałek asfaltem kierując się czarnym szlakiem Zamków przez Łutowiec do Moczydła, a następnie zjazd do Trzebniowa, skąd pojechaliśmy w stronę Ludwinowa by w pewnym momencie odbić w lasy na Złoty Potok. W Złotym Potoku kolejny raz wjeżdżamy na Aleje Klonów i czerwony pieszym szlakiem kierujemy się, aż do Zrębic, tam zmiana szlaku z pieszego na rowerowy i jedziemy do Olsztyna. Krótki postój na rynku, pogawędka i kierujemy się czarnym szlakiem przez Skrajnicę do Częstochowy. Zgodnie z informacjami licznika Mariusza suma przewyższeń na całej trasie wyniosła ponad 1000m.

Wycieczka naprawdę bardzo udana, mimo małej przygody z rowerem. Ale jak przystało na drugi dzień testów, całkiem nieźle się spisywał amortyzator się miło rozbujał, ewidentnie teraz widać, że zaczyna swoją pracę i czuć jego skok, trochę linka od manetki blokady skoku co prawda była za luźno ustawiona, ale to jest rzecz do szybkiej regulacji samemu, wystarczy tylko jeden mały kluczyk nimbusowy, którego nie mam, więc muszę jechać z tym do serwisu. Napęd pomimo tej usterki chodzi cały czas ładnie i płynnie. Na wszelki wypadek, muszę się zaopatrzyć w zapasowy hak, żeby nie mieć więcej takich przygód… Po tej jeździe mogę śmiało powiedzieć, że rowerek rewelacja, tego mi trzeba było. Troszkę przyciężki przez tego Dart’a, no ale za jakiś czas go wymienię na kilo lżejszą Rebe, a w najgorszym wypadku na Recon’a.




Pompa ręczna 194 © Fludi


Pompa ręczna 197 © Fludi


Pompa-zaprzęg © Fludi


Widok na kilka pomp i Faki'ego © Fludi


Lukas robiący zdjęcie © Fludi


Prawie wszyscy uczestnicy wycieczki © Fludi


Pałac Raczyńskich w Złotym Potoku © Fludi


Uzupełnianie bidonów wodą ze źródełka © Fludi


Zamek w Mirowie © Fludi




  • DST 100.81km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 55.15km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zauroczony kwiotkami-mutantami!

Sobota, 23 maja 2009 · dodano: 23.05.2009 | Komentarze 0

Pobudka jak co sobotę trochę późno, trzeba odespać tragiczny tydzień katorgi na polibudzie... Na chwilę się przebudziłem - gdy rodzice wyjeżdżali do babci - tylko po to, żeby wcisnąć mamie stojak pod pachę. Jeszcze sobie trochę pospałem, by gdzieś po 11 wyjść z domu. Kierunek babcia. Po drodze nalepiłem kilka plakatów piątkowej masy krytycznej, trochę więcej rozdałem ulotek.
Po dojeździe do babci wziąłem się ostro za cel mojej wizyty, bo chciałem mieć to jak najszybciej z głowy, żebym mógł się jeszcze gdzieś przejechać. Kosząc trawa zastanawiałem się gdzie by t pojechać i tak podjeżdżając po jednego kwiatka przypomniało się mi, że gdzieś niedaleko za Kochanowicami mają one swój rezerwat. A skoro one teraz kwitną u mnie w ogródku to i tam też będą.
Koniec koszenia, obiad zjedzony można ruszać, kilka jeszcze minut poświęcam na czyszczenie i smarowanie łańcucha, do tego dochodzi regulacja przedniej przerzutki, która coś nie chodziła tak jakbym sobie tego życzył. Czas się zbierać. Żeby jak najszybciej tam dojechać, wybieram drogę szosą na Opolę, przez Pietrzaki, Herby, Lisów aż do Kochanowic. Przejeżdżając obok starego parkingu, macha mi wesoło dziewczę. Typ: kaukaski, cera trochę spalona od słońca... Ale taki fach, że się łatwo opalić...
na ulicy ruch nie duży, więc się jedzie bardzo miło i szybko. Po dojechaniu do Kochanowic, w miejscu gdzie miałem zjeżdżać na szlak, był sklepik, więc się zatrzymałem w celu uzupełnienia zapasu wody. W momencie gdy ja płaciłem za butelkę wody, mój rower robiłem całkiem nie małe wrażenie wśród kilku dzieciaków, które były pod sklepem jak i pijaczków. Najbardziej dziwiły ich pedałki. Od pijaczków usłyszałem nawet drobny komentarz: Ty zobacz! Jak kurwa można jeździć w takich pedałach... Ano można... Kolejnym etapem ich zdziwienia było jak pozostałość butelki, która nie weszła do bidonu, przelewałem do camelback'a. Tym razem goście już ewidentnie nie wiedzieli co mówić.
Zostawiając wszystkich zdziwionych za sobą, wjeżdżam na szlak prowadzący prosto do rezerwatu rododendronów "Brzoza". Po minięciu kilku domów, zewsząd zaczęły mnie już otaczać łąki, a w oddali lasy. Kilka minut spokojnej jazdy, zachwycając się urokiem okolicy wjeżdżam w las. Gdzieś wewnątrz umysłu, czuję że jestem już blisko... Mijam kolejne stawy Gustaf, Walek, Nowa Brzoza. Na jednym widzę łabędzia, na kolejnym boćka i czaplę, które nim zdążyłem wyjąć aparat wzbijają się w powietrze. Jeszcze kilka zakrętów i już jestem na miejscu.
Pierwsze wrażenie? Oczy lekko się zwiększyły, nadając twarzy minę MEGAZDZIWKI! Mając w głowie obraz rododendronów z ogródka, a widząc to co mam przed sobą, przychodzi mi na myśl jedno słowo - mutanty!
Wbijam na tutejszą wieże widokową, żeby zrobić kilka zdjęć. Kilka wychodzi, ale po chwili pada bateria w aparacie i lipa... No to nie mam już co tu robić czas wracać do domu.
Wracam na niebieski szlak i uderzam nim na wschód. Po drodze, niczego szczególnego już nie ma. Poza tym, że sam szlak momentami jest kiepsko oznakowany, szczególnie koło skrzyżowań i zmian kierunku...
Dojeżdżam do miejscowości Łebki. Przejazd przez wieś kończy się tym, że rozpędzam kultystów, klęczących pośrodku drogi tarasując ją. To był chyba błąd, kilkadziesiąt metrów dalej ich szaman próbuje mnie rozjechać autem! Na szczęście uciekłem, w las gdzie się bał już zapewne wjeżdżać.
Jadąc sobie tak tym lasek i kierując się nim w stronę Herb, spotkały mnie dwie naprawdę niesamowite sytuacje. Pierwsza z nich to jakbym podążał z kamerą za akcją. Wpadając w jeden zakręt dogoniłem takiego niezbyt dużego, czarnego ptaszka z pomarańczowym dziobem, lecącego na wysokości trochę poniżej mojej linii oczu. A tuż przed ptaszkiem leciała jego przyszła ofiara, jakiś bąk, czy coś podobnego owadowego. Natomiast drugim naprawdę fajnym przeżyciem było usłyszeć przeraźliwy dźwięk pisku orła, a po chwili łopot skrzydeł uciekających mniejszych ptaków i pisk zdobytej ofiary. Szkoda, że później mimo częstego patrzenia na niebo nie udało się mi dostrzec krążącego orła.
Po dojechaniu do Herb wydłużam drogę do domu, trzymając sie dalej szlaku dojeżdżam do Cisia skąd odbijam do babci. Trochę zgłodniałem, robi się późno, a nie chce się mi szukać sklepu za batonikiem, wolę zjeść normalną kolację. Kolacja szybko wszamana, czas się zbierać do domu...
Byłbym zapomniał, projekt Onyx przeszedł dzisiaj do drugiego etapu.
Jak dobrze pójdzie w środę zostanie zakończony sukcesem.

W drodze do rezerwatu Brzoza © Fludi


Staw Walek © Fludi


Staw Nowa Brzoza © Fludi


Historia kwiatków-mutantów © Fludi


Szokujące?
Rododendrony © Fludi


Jeszcze więcej rododendronów © Fludi



Rododendrony © Fludi


Platforma © Fludi


Krzaki Rododendronów © Fludi




  • DST 118.00km
  • Teren 48.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 19.29km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielonym szlakiem rowerowym Zygmunta Krasińskiego

Piątek, 1 maja 2009 · dodano: 01.05.2009 | Komentarze 0

Majówka, majówką, ale miesiąc zaczyna się dobrze. Pierwsza wycieczka od razu na ponad 100km (wykręcone dokładnie 118.43). Jest to także, pierwsza wycieczka w towarzystwie z ludźmi z częstochowskiego forum rowerowego, którym od razu chciałbym podziękować za miłą wycieczkę. I mam nadzieję, że będzie więcej takich.
Ale przechodząc do szczegółów... Trasa od samego początku można powiedzieć, że zielonym szlakiem rowerowym Zygmunta Krasińskiego, fragment który prowadził wzdłuż Warty został zastąpiony czerwonym szlakiem rowerowym. Dobrze, że się nie pchaliśmy tam nad rzekę, bo po wjeździe na Mirów grupa pasjonatów-entuzjastów szalała na quadach po szlaku wzdłuż, dewastując go. Dość szybki zjazd z Mirowa, powrót na właściwy szlak, którego się już praktycznie cały czas aż do Żarek trzymaliśmy. Kawałek za Mstowem odbijamy w lewo ku Warcie, gdzie udało się nam zobaczyć kilku fascynatów kajakarstwa, kiedyś się będę musiał wybrać na nie i przepłynąć jakiś fragment Warty. Po drodze przed Krasicami przy jakimś krzyżu wśród pól, kilkuminutowy postój, na drobną przekąskę i picie. Kolejny postój kilka kilometrów dalej przy krzyżu powstańców z czasów rozbiorów polski. Gdzieś nieopodal jest też ich mogiła...
Po chwili przebijania się przez piaszczyste leśne dukty dojazd do Woli Mokrzeskiej, a później do Smykowa, gdzie odbijam w jeden z najdłuższych odcinków w terenie. Bardzo ładny widoczek jest nad stawami Stawki, niestety brak zdjęcia. Jadąc sobie tak laskiem, nie zauważyliśmy, że szlak skręca na jezdnie... Mimo chwilowego zgubienia trasy i kierowania się ku Śmiertnemu Dębowi stwierdziliśmy, że nie zawracamy, tylko wsiadamy na czarny szlak i nim kierujemy się do Julianki, w której krzyżuje się on z naszą trasą. Po powrocie na szlak, za Sierakowem znów wjazd w lasy i sporą ilość piachu. Po dojeździe do Janowa, odbicie na rynek, kolejny krótki postój na przekąskę i picie. Delikatne skrojenie szlaku kierując się prosto na Złoty Potok, gdzie zrobiliśmy sobie troszkę dłuższy odpoczynek nad Amerykanem. Po odpoczynku przejażdżka wzdłuż wybudowanej ścieżki Ku Źródłom niestety, weekend sporo niedzielnych turystów, więc co chwilkę trzeba było zwalniać... Po dojechaniu do Ostrężnika, dla jednych było to kilka dodatkowych minut odpoczynku, dla drugich podejście pod jaskinię. Chwilka odpoczynku także pod jaskinią i czas ruszać w dalszą drogę. Po dojechaniu do Suliszowic, pod dość długim podjeździe, najszybszy w ciągu całej wycieczki zjazd z max prędkością. Z tego rozpędu i przyzwyczajenia, zamiast skręcić na dole w lewo w polną drogę wszyscy pojechaliśmy wzdłuż asfaltu w prawo, chwilka zastanowienia i zawracamy, gdy zniknęli nam mali zieloni kolarze na słupach...
Po powrocie na szlak droga do Żarek była, już czystą przyjemnością, sporo fajnego terenu, po którym można było się rozpędzić. W Żarkach znów kilka minut postoju koło rynku i koniec naszej trasy po zielonym szlaku rowerowym, nadszedł czas powrotu do domu, kierując się w stronę Poraja. Zjazd na czarny szlak prowadzący do Żarek Letnisko, w których to za stacją odbijamy już na Poraj, ku zbiornikowi. Jadąc kawałek wzdłuż zalewu, by napotkać po drodze przeszkodę w postaci małej rzeczki wpływającej do niego. Kładki nie ma, więc się musieliśmy z rowerkami przeprawiać po kamieniach. Mnie się udało przejść na sucho, chociaż niektórzy mieli okazję się zwodować. No nic trudno bywa...
Dalsza trasa wciąż nas wiodła wzdłuż brzegu zalewu, w końcu wjechaliśmy na klinkierową poniemiecką drogę w Poczesnej. Całkiem fajnie się po niej jedzie... Z Poczesnej skierowaliśmy się przez łąki za Hutą Starą B, ku Częstochowie. Dzięki niezłej znajomości okolicy przez jurczyka, poznałem całkiem przyjemny skrót prowadzący na Stradom, gdybym miał jechać samemu pewnie bym pojechał przez Wrzosową, mając delikatny podjazd. Dojazd do miasta i koniec wycieczki... Jeszcze na chwilkę wraz z ekipą, po zaproszeniu wstąpiliśmy do jurczyka na kawkę. Dłuższa chwila odpoczynku, ciasteczko, batonik, miła pogawędka i czas się zbierać do domu. Dobrze że zabrałem ze sobą bluzę z długim rękawem. Po tej dłuższej chwili odpoczynku, wszystkich zaczęły przechodzić delikatne ciarki z zimna. Teraz już każdy jedzie w swoją stronę, ja jeszcze przez aleję odprowadziłem kawałek Marcina i jazda ku kochanym PeeLeNom. Szybki przejazd wzdłuż AK, jeszcze szybszy promenadą. Miałem się jeszcze troszkę przejechać wokół osiedla, żeby mieć równe 120km, ale jakoś tak zrezygnowałem...

Krzyż powstańców

Krzyż © Fludi


Wejście do pałacu Raczyńskich w Złotym Potoku, nawet Emilka się załapała do zdjęcię ;)
Pałac Raczyńskich © Fludi


Wejście do Ostrężnickiej jaskini
Jaskinia Ostrężnicka © Fludi




  • DST 103.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:47
  • VAVG 21.53km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 3500m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złoty 1o3

Sobota, 18 kwietnia 2009 · dodano: 18.04.2009 | Komentarze 0

W końcu udało się mi wybrać na trochę dłuższą wycieczkę i do obranego od dłuższego czasu Złotego Potoku i Ostrężnika.
Sam początek wyjazdu zaczął się od wjazdu na aleje, na chwilkę do rowerowego, po czym już standardowo czerwony rowerowy na Olsztyn. W Olsztynie 5min przerwy na rynku, zakup mineralki do bidonu i dalsza jazda tymże szlakiem, aż do Przymiłowic, gdzie zmieniłem go na zielony rowerowy. Kilka kilometrów i znów zmiana szlaku w Zrębicach na czerwony pieszy Orlich Gniazd, którego to już się trzymałem przez Złoty Potok do Ostrężnika. W Złotym Potoku uzupełnienie wody, banan i jabłko na przegryzienie nad stawem, można jechać dalej... Dojazd do Ostrężnika, ktoś na MTB, trzeba go dogonić... Jednak żadna satysfakcja z wysiłku, jakiś ledwo zipiący gościu... Koniec wyścigu trzeba odbijać na zielony rowerowy ku Suliszowicom... W Suliszowicach kolejna zmiana szlaku na niebieski rowerowy prowadzący do Biskupic. Kawałek za Zaborzem mając 60km już na liczniku, zaczyna mnie dopadać lekki kryzys. Nogi coraz ciężej pracują, słońce chyli się ku zachodowi... Czas ubierać kamizelkę i czapeczkę pod kask. Dość długi ten podjazd do Biskupic, ostatnio jak tu bywałem zwykle jechałem w przeciwną stronę. W Biskupicach zmiana kolejna zmiana szlaku na zielony rowerowy do Olsztyna, gdzie przesiadam się na czarny rowerowy, przez Odrzykoń i do Częstochowy. Kawałek za centrum kolejne spojrzenie na dystans 91km... Nogi mają dość, już dawno najlepiej byłoby dla nich, żeby mogły leżeć i odpoczywać, ale głowa myśli o czym innym. Na ten hejnał, po hamplach i powrót w aleje. Kolejne dziś uderzenie na Złotą Górę, dość szybkie podjazdy, jeszcze szybsze zjazdy. W lewo na mostek i zjazd na nadrzeczny szlak. Stąd już stałą trasą do domu. Zatrzymanie się pod klatką, licznik wskazuje 103.31km.
Dość zmęczony, ale i szczęśliwy dreptałem po schodach do domu. Szkoda tylko, że zapomniałem zabrać ze sobą aparat, o czym przypomniało się mi w Złotym Potoku, gdy stwierdziłem jego brak w kieszonce.
Wczorajsze mycie chyba było zbędne, bo rower znów cały zakurzony. A przednie koło zaczęło mnie coraz bardziej denerwować swoim lekkim biciem... Szkoda, żebym je centrował, trza iść dalej i wymienić piasty... Byle do poniedziałku...