Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 127851 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Na zachód

Dystans całkowity:2058.73 km (w terenie 532.30 km; 25.86%)
Czas w ruchu:89:19
Średnia prędkość:23.05 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:11620 m
Maks. tętno maksymalne:221 (112 %)
Maks. tętno średnie:166 (84 %)
Suma kalorii:12524 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:62.39 km i 2h 42m
Więcej statystyk
  • DST 52.34km
  • Teren 14.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 22.27km/h
  • VMAX 42.98km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Stara prażalnia we Wręczycy Wielkiej

Sobota, 30 maja 2009 · dodano: 30.05.2009 | Komentarze 4

Z rana po prostu piękna pogoda, jak tylko wyszedłem z klatki to się wróciłem do niej po przejechaniu 10m, bo zaczęło tak niemiłosiernie padać... Także uznałem dzisiaj jazdę za daremną, powrót do domu. Trochę nad książkami poślęczałem, aż do 15 jak się pojawiła oznaka pięknej pogody. Obiadu się nie chciało mi robić, więc spakowałem się czym prędzej jeszcze raz i pognałem do Blachowni do babci. Rtęć w termometrze zbyt wysoko na skali się nie pnie, więc postanawiam założyć wczorajszy nabytek na buty. Wrażenia po nich mam takie, że momentami było w nich za gorącom. Kolejne wrażenia jakie po dzisiejszym dniu mam, to związane z okularkami, że się do nich szybko przyzwyczaiłem.
Troszkę późno, ale lepiej zjeść gotowe niż robić samemu, w końcu zjadłem obiad i postanowiłem się zbierać. Zgadałem się z Emilią na krótką przejażdżkę, więc skierowałem się ku Wręczycy. Spotkanie z Emilią, która zabrała mnie do ruin starej prażalni rud. Jak można zobaczyć, musi ona być naprawdę stara skoro rosnące na jej podłodze obecnie drzewa, wyrastają przez te otwory w stropie. Jej czasy muszą zapewne sięgać dwudziestolecia międzywojennego... Jak będę miał chwilkę, znajdę na necie trochę informacji o tym miejscu.
Będąc w tym urokliwym, a jakże tajemniczym miejscu, czas dość szybko zleciał, słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, piękną pomarańczową barwą, więc postanowiłem się z Emilią pożegnać i pędzić do domu.

Prażalnia © Fludi


Prażalnia © Fludi




  • DST 45.12km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 21.83km/h
  • VMAX 42.16km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Finał projektu Onyx

Czwartek, 28 maja 2009 · dodano: 28.05.2009 | Komentarze 4

Dzisiaj znów zajęcia na uczelni się skończyły, dziwnie wcześniej niż zwykle... Dlatego, też mogłem jechać do Blachowni sfinalizować projekt Onyx. Myślę, że należy się kilka słów wyjaśnienia czym on jest. Otóż projekt Onyx, to nic innego jak model okularków kolarskich Accenta, posiadających dla takich ludzi-kretów jak ja dodatkową oprawkę na szkła korekcyjne. Okularki kupione w Częstochowie, ale szkiełka korekcyjne dorabiane u optyka w Blachowni. Ktoś pewnie zapyta, po co aż w Blachowni? No niestety u nas w mieście optycy to ździercy i żądali cen delikatnie mówiąc dość wygórowanych, przy tych samych terminach realizacji, a nawet dłuższych, czemu więc miałbym nie zlecić tego komuś poza miastem?

Póki nie wyjechałem z Częstochowy pogoda była jeszcze znośna. Nie padało, nie wiało, było tylko troszkę chłodno. Za miastem warunki zaczęły się już zmieniać ku gorszym. Dobrze, że w miarę sucho udało się mi dotrzeć po te szkiełka, a później w drodze do babci mogłem już moknąć. U babci troszkę odpoczynku na wysuszenie się i ogrzanie. Po odczekaniu łapiąc moment gdy przestało padać zebrałem się w drogę powrotną. Szkoda, że wyjeżdżając z domu nie założyłem błotników...
Przejazd przez Blachownie był jako tako spokojny, nic nie padało, dopóki nie zacząłem z niej wyjeżdżać. Po przekroczeniu jej granic, a wjeździe do miasta jednej wieży, dopadł mnie kolejny raz deszcz i silny wiatr, który jeszcze co gorsza był zbyt często boczny i spychał mnie na środek ulicy. Stąd też szybki manewr bezpieczeństwa - ucieczka na chodnik, gdzie nic już mnie nie spychało pod auta. Teraz byle jak najszybciej do miasta i domu, chociaż z jak największą rozwagą, bo wyczułem już, że obręcze się dość mocno zwilżyły i klocki mają problem z ich złapaniem. W domu praktycznie wszystko mokre, po tym deszczu, no może poza zawartością plecaka. Chyba najwyższy czas zakupu kurtki rowerowej.




  • DST 100.81km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 55.15km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zauroczony kwiotkami-mutantami!

Sobota, 23 maja 2009 · dodano: 23.05.2009 | Komentarze 0

Pobudka jak co sobotę trochę późno, trzeba odespać tragiczny tydzień katorgi na polibudzie... Na chwilę się przebudziłem - gdy rodzice wyjeżdżali do babci - tylko po to, żeby wcisnąć mamie stojak pod pachę. Jeszcze sobie trochę pospałem, by gdzieś po 11 wyjść z domu. Kierunek babcia. Po drodze nalepiłem kilka plakatów piątkowej masy krytycznej, trochę więcej rozdałem ulotek.
Po dojeździe do babci wziąłem się ostro za cel mojej wizyty, bo chciałem mieć to jak najszybciej z głowy, żebym mógł się jeszcze gdzieś przejechać. Kosząc trawa zastanawiałem się gdzie by t pojechać i tak podjeżdżając po jednego kwiatka przypomniało się mi, że gdzieś niedaleko za Kochanowicami mają one swój rezerwat. A skoro one teraz kwitną u mnie w ogródku to i tam też będą.
Koniec koszenia, obiad zjedzony można ruszać, kilka jeszcze minut poświęcam na czyszczenie i smarowanie łańcucha, do tego dochodzi regulacja przedniej przerzutki, która coś nie chodziła tak jakbym sobie tego życzył. Czas się zbierać. Żeby jak najszybciej tam dojechać, wybieram drogę szosą na Opolę, przez Pietrzaki, Herby, Lisów aż do Kochanowic. Przejeżdżając obok starego parkingu, macha mi wesoło dziewczę. Typ: kaukaski, cera trochę spalona od słońca... Ale taki fach, że się łatwo opalić...
na ulicy ruch nie duży, więc się jedzie bardzo miło i szybko. Po dojechaniu do Kochanowic, w miejscu gdzie miałem zjeżdżać na szlak, był sklepik, więc się zatrzymałem w celu uzupełnienia zapasu wody. W momencie gdy ja płaciłem za butelkę wody, mój rower robiłem całkiem nie małe wrażenie wśród kilku dzieciaków, które były pod sklepem jak i pijaczków. Najbardziej dziwiły ich pedałki. Od pijaczków usłyszałem nawet drobny komentarz: Ty zobacz! Jak kurwa można jeździć w takich pedałach... Ano można... Kolejnym etapem ich zdziwienia było jak pozostałość butelki, która nie weszła do bidonu, przelewałem do camelback'a. Tym razem goście już ewidentnie nie wiedzieli co mówić.
Zostawiając wszystkich zdziwionych za sobą, wjeżdżam na szlak prowadzący prosto do rezerwatu rododendronów "Brzoza". Po minięciu kilku domów, zewsząd zaczęły mnie już otaczać łąki, a w oddali lasy. Kilka minut spokojnej jazdy, zachwycając się urokiem okolicy wjeżdżam w las. Gdzieś wewnątrz umysłu, czuję że jestem już blisko... Mijam kolejne stawy Gustaf, Walek, Nowa Brzoza. Na jednym widzę łabędzia, na kolejnym boćka i czaplę, które nim zdążyłem wyjąć aparat wzbijają się w powietrze. Jeszcze kilka zakrętów i już jestem na miejscu.
Pierwsze wrażenie? Oczy lekko się zwiększyły, nadając twarzy minę MEGAZDZIWKI! Mając w głowie obraz rododendronów z ogródka, a widząc to co mam przed sobą, przychodzi mi na myśl jedno słowo - mutanty!
Wbijam na tutejszą wieże widokową, żeby zrobić kilka zdjęć. Kilka wychodzi, ale po chwili pada bateria w aparacie i lipa... No to nie mam już co tu robić czas wracać do domu.
Wracam na niebieski szlak i uderzam nim na wschód. Po drodze, niczego szczególnego już nie ma. Poza tym, że sam szlak momentami jest kiepsko oznakowany, szczególnie koło skrzyżowań i zmian kierunku...
Dojeżdżam do miejscowości Łebki. Przejazd przez wieś kończy się tym, że rozpędzam kultystów, klęczących pośrodku drogi tarasując ją. To był chyba błąd, kilkadziesiąt metrów dalej ich szaman próbuje mnie rozjechać autem! Na szczęście uciekłem, w las gdzie się bał już zapewne wjeżdżać.
Jadąc sobie tak tym lasek i kierując się nim w stronę Herb, spotkały mnie dwie naprawdę niesamowite sytuacje. Pierwsza z nich to jakbym podążał z kamerą za akcją. Wpadając w jeden zakręt dogoniłem takiego niezbyt dużego, czarnego ptaszka z pomarańczowym dziobem, lecącego na wysokości trochę poniżej mojej linii oczu. A tuż przed ptaszkiem leciała jego przyszła ofiara, jakiś bąk, czy coś podobnego owadowego. Natomiast drugim naprawdę fajnym przeżyciem było usłyszeć przeraźliwy dźwięk pisku orła, a po chwili łopot skrzydeł uciekających mniejszych ptaków i pisk zdobytej ofiary. Szkoda, że później mimo częstego patrzenia na niebo nie udało się mi dostrzec krążącego orła.
Po dojechaniu do Herb wydłużam drogę do domu, trzymając sie dalej szlaku dojeżdżam do Cisia skąd odbijam do babci. Trochę zgłodniałem, robi się późno, a nie chce się mi szukać sklepu za batonikiem, wolę zjeść normalną kolację. Kolacja szybko wszamana, czas się zbierać do domu...
Byłbym zapomniał, projekt Onyx przeszedł dzisiaj do drugiego etapu.
Jak dobrze pójdzie w środę zostanie zakończony sukcesem.

W drodze do rezerwatu Brzoza © Fludi


Staw Walek © Fludi


Staw Nowa Brzoza © Fludi


Historia kwiatków-mutantów © Fludi


Szokujące?
Rododendrony © Fludi


Jeszcze więcej rododendronów © Fludi



Rododendrony © Fludi


Platforma © Fludi


Krzaki Rododendronów © Fludi