Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fludi z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 17265.34 kilometrów w tym 4527.86 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 127851 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fludi.bikestats.pl
  • DST 45.12km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 21.83km/h
  • VMAX 42.16km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Finał projektu Onyx

Czwartek, 28 maja 2009 · dodano: 28.05.2009 | Komentarze 4

Dzisiaj znów zajęcia na uczelni się skończyły, dziwnie wcześniej niż zwykle... Dlatego, też mogłem jechać do Blachowni sfinalizować projekt Onyx. Myślę, że należy się kilka słów wyjaśnienia czym on jest. Otóż projekt Onyx, to nic innego jak model okularków kolarskich Accenta, posiadających dla takich ludzi-kretów jak ja dodatkową oprawkę na szkła korekcyjne. Okularki kupione w Częstochowie, ale szkiełka korekcyjne dorabiane u optyka w Blachowni. Ktoś pewnie zapyta, po co aż w Blachowni? No niestety u nas w mieście optycy to ździercy i żądali cen delikatnie mówiąc dość wygórowanych, przy tych samych terminach realizacji, a nawet dłuższych, czemu więc miałbym nie zlecić tego komuś poza miastem?

Póki nie wyjechałem z Częstochowy pogoda była jeszcze znośna. Nie padało, nie wiało, było tylko troszkę chłodno. Za miastem warunki zaczęły się już zmieniać ku gorszym. Dobrze, że w miarę sucho udało się mi dotrzeć po te szkiełka, a później w drodze do babci mogłem już moknąć. U babci troszkę odpoczynku na wysuszenie się i ogrzanie. Po odczekaniu łapiąc moment gdy przestało padać zebrałem się w drogę powrotną. Szkoda, że wyjeżdżając z domu nie założyłem błotników...
Przejazd przez Blachownie był jako tako spokojny, nic nie padało, dopóki nie zacząłem z niej wyjeżdżać. Po przekroczeniu jej granic, a wjeździe do miasta jednej wieży, dopadł mnie kolejny raz deszcz i silny wiatr, który jeszcze co gorsza był zbyt często boczny i spychał mnie na środek ulicy. Stąd też szybki manewr bezpieczeństwa - ucieczka na chodnik, gdzie nic już mnie nie spychało pod auta. Teraz byle jak najszybciej do miasta i domu, chociaż z jak największą rozwagą, bo wyczułem już, że obręcze się dość mocno zwilżyły i klocki mają problem z ich złapaniem. W domu praktycznie wszystko mokre, po tym deszczu, no może poza zawartością plecaka. Chyba najwyższy czas zakupu kurtki rowerowej.




  • DST 45.84km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 22.54km/h
  • VMAX 53.63km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Udany drafting

Niedziela, 24 maja 2009 · dodano: 24.05.2009 | Komentarze 0

Do obiadu już nie wiele czasu pozostało, ale jednak wychodzę pojeździć, jak coś najwyżej będę jadł zimny. Sprint do miasta, przejazd przez aleje ku Zawodziu, gdzie koło szpitala doganiam busa, który właśnie ruszył. Podjazd na wiadukt kończy się udanym drafting'iem za busem, który jechał koło 45km/h, a ja tuż za nim.
Na szczycie wiaduktu, ucieczka na lewy pas i mknę już ku Złotej Górze. Szkoda, że ten bus tędy nie jechał, bo bym chętnie tutaj wykorzystał to miłe zjawisko. Trzymając się cały czas szlaku dojazd na rynek w Olsztynie, w sklepie zakup butelki wody, 5min postój i powrót do domu czarnym szlakiem. Na chwilkę tylko z niego zjeżdżając w Odrzykoniu koło stacji na ścieżkę rowerową. Po drodze rozdałem większym grupkom rowerzystów ostatnich kilka sztuk, ulotek najbliższej Masy Krytycznej.
Jadąc koła Guardian'a, znudziła mi się troszkę jazda asfaltem, więc odbijam na skuśkę ku rzece. Szybko do centrum, znów przejazd przez aleje i do domu.

Żuczek © Fludi


Spokojnie sobie jadę drogą, a tu co?! Takie coś nagle przede mną wyrasta!
Zwalone drzewko © Fludi


Wzgórze zamkowe © Fludi


Wiatrak © Fludi




  • DST 100.81km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 55.15km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zauroczony kwiotkami-mutantami!

Sobota, 23 maja 2009 · dodano: 23.05.2009 | Komentarze 0

Pobudka jak co sobotę trochę późno, trzeba odespać tragiczny tydzień katorgi na polibudzie... Na chwilę się przebudziłem - gdy rodzice wyjeżdżali do babci - tylko po to, żeby wcisnąć mamie stojak pod pachę. Jeszcze sobie trochę pospałem, by gdzieś po 11 wyjść z domu. Kierunek babcia. Po drodze nalepiłem kilka plakatów piątkowej masy krytycznej, trochę więcej rozdałem ulotek.
Po dojeździe do babci wziąłem się ostro za cel mojej wizyty, bo chciałem mieć to jak najszybciej z głowy, żebym mógł się jeszcze gdzieś przejechać. Kosząc trawa zastanawiałem się gdzie by t pojechać i tak podjeżdżając po jednego kwiatka przypomniało się mi, że gdzieś niedaleko za Kochanowicami mają one swój rezerwat. A skoro one teraz kwitną u mnie w ogródku to i tam też będą.
Koniec koszenia, obiad zjedzony można ruszać, kilka jeszcze minut poświęcam na czyszczenie i smarowanie łańcucha, do tego dochodzi regulacja przedniej przerzutki, która coś nie chodziła tak jakbym sobie tego życzył. Czas się zbierać. Żeby jak najszybciej tam dojechać, wybieram drogę szosą na Opolę, przez Pietrzaki, Herby, Lisów aż do Kochanowic. Przejeżdżając obok starego parkingu, macha mi wesoło dziewczę. Typ: kaukaski, cera trochę spalona od słońca... Ale taki fach, że się łatwo opalić...
na ulicy ruch nie duży, więc się jedzie bardzo miło i szybko. Po dojechaniu do Kochanowic, w miejscu gdzie miałem zjeżdżać na szlak, był sklepik, więc się zatrzymałem w celu uzupełnienia zapasu wody. W momencie gdy ja płaciłem za butelkę wody, mój rower robiłem całkiem nie małe wrażenie wśród kilku dzieciaków, które były pod sklepem jak i pijaczków. Najbardziej dziwiły ich pedałki. Od pijaczków usłyszałem nawet drobny komentarz: Ty zobacz! Jak kurwa można jeździć w takich pedałach... Ano można... Kolejnym etapem ich zdziwienia było jak pozostałość butelki, która nie weszła do bidonu, przelewałem do camelback'a. Tym razem goście już ewidentnie nie wiedzieli co mówić.
Zostawiając wszystkich zdziwionych za sobą, wjeżdżam na szlak prowadzący prosto do rezerwatu rododendronów "Brzoza". Po minięciu kilku domów, zewsząd zaczęły mnie już otaczać łąki, a w oddali lasy. Kilka minut spokojnej jazdy, zachwycając się urokiem okolicy wjeżdżam w las. Gdzieś wewnątrz umysłu, czuję że jestem już blisko... Mijam kolejne stawy Gustaf, Walek, Nowa Brzoza. Na jednym widzę łabędzia, na kolejnym boćka i czaplę, które nim zdążyłem wyjąć aparat wzbijają się w powietrze. Jeszcze kilka zakrętów i już jestem na miejscu.
Pierwsze wrażenie? Oczy lekko się zwiększyły, nadając twarzy minę MEGAZDZIWKI! Mając w głowie obraz rododendronów z ogródka, a widząc to co mam przed sobą, przychodzi mi na myśl jedno słowo - mutanty!
Wbijam na tutejszą wieże widokową, żeby zrobić kilka zdjęć. Kilka wychodzi, ale po chwili pada bateria w aparacie i lipa... No to nie mam już co tu robić czas wracać do domu.
Wracam na niebieski szlak i uderzam nim na wschód. Po drodze, niczego szczególnego już nie ma. Poza tym, że sam szlak momentami jest kiepsko oznakowany, szczególnie koło skrzyżowań i zmian kierunku...
Dojeżdżam do miejscowości Łebki. Przejazd przez wieś kończy się tym, że rozpędzam kultystów, klęczących pośrodku drogi tarasując ją. To był chyba błąd, kilkadziesiąt metrów dalej ich szaman próbuje mnie rozjechać autem! Na szczęście uciekłem, w las gdzie się bał już zapewne wjeżdżać.
Jadąc sobie tak tym lasek i kierując się nim w stronę Herb, spotkały mnie dwie naprawdę niesamowite sytuacje. Pierwsza z nich to jakbym podążał z kamerą za akcją. Wpadając w jeden zakręt dogoniłem takiego niezbyt dużego, czarnego ptaszka z pomarańczowym dziobem, lecącego na wysokości trochę poniżej mojej linii oczu. A tuż przed ptaszkiem leciała jego przyszła ofiara, jakiś bąk, czy coś podobnego owadowego. Natomiast drugim naprawdę fajnym przeżyciem było usłyszeć przeraźliwy dźwięk pisku orła, a po chwili łopot skrzydeł uciekających mniejszych ptaków i pisk zdobytej ofiary. Szkoda, że później mimo częstego patrzenia na niebo nie udało się mi dostrzec krążącego orła.
Po dojechaniu do Herb wydłużam drogę do domu, trzymając sie dalej szlaku dojeżdżam do Cisia skąd odbijam do babci. Trochę zgłodniałem, robi się późno, a nie chce się mi szukać sklepu za batonikiem, wolę zjeść normalną kolację. Kolacja szybko wszamana, czas się zbierać do domu...
Byłbym zapomniał, projekt Onyx przeszedł dzisiaj do drugiego etapu.
Jak dobrze pójdzie w środę zostanie zakończony sukcesem.

W drodze do rezerwatu Brzoza © Fludi


Staw Walek © Fludi


Staw Nowa Brzoza © Fludi


Historia kwiatków-mutantów © Fludi


Szokujące?
Rododendrony © Fludi


Jeszcze więcej rododendronów © Fludi



Rododendrony © Fludi


Platforma © Fludi


Krzaki Rododendronów © Fludi




  • DST 23.38km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:59
  • VAVG 23.78km/h
  • VMAX 46.03km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Robiąć drobne rozpoznanie

Piątek, 22 maja 2009 · dodano: 23.05.2009 | Komentarze 0

Krótka przejażdżka po lasku Aniołowskim, później do miasta. Załatwienie kilku ważnych spraw, dopóki w pewnym momencie nie zaczęło padać. Naprawdę szybki sprint do domu, będąc cały czas o kilka kropelek deszczu, przed główną falą uderzeniową, ale największa burza dopiero nadciągnie...
Projekt Onyx został aktywowany.




  • DST 60.35km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:29
  • VAVG 24.30km/h
  • VMAX 42.60km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z przypadkowym spotkaniem

Czwartek, 21 maja 2009 · dodano: 21.05.2009 | Komentarze 0

Nie ma to jak dzień delikatnie skrócony o kilka godzin zajęć, znajdzie się wtedy nawet czas, żeby pojeździć. Szybko do domu, obiad, zmiana ciuchów i wyjazd w teren. Chwilkę się zakręciłem na mieście, myśląc gdzie tu się wybrać i jak zwykle uderzam już na Olsztyn, trasa doskonale znana. W Olsztynie rundka wokół rynku i wracam czarnym szlakiem przez Skrajnicę. Tuż przez zjazdem na ścieżkę rowerową spotykam lukas'a, jadącego w przeciwną stronę. Chwilka rozmowy i zmieniam trasę, na powrót z nim do Olsztyna i później przez Kusięta do Częstochowy. Bardzo miło się wspólnie jechało, do tego pogawędka przy dość sporym tempie. Nie ma to jak jazda w towarzystwie z kimś, kto ma podobny poziom. Będąc już w mieście na chwilkę spotkanie z jurczykiem, na Focha w sprawie najbliższej masy krytycznej i śmigamy na PLN. Przejazd promenadą, później wzdłuż lasku Aniołowskiego, gdzie na jego końcu się żegnamy rozjeżdżając do domów.




  • DST 52.25km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:32
  • VAVG 20.62km/h
  • VMAX 51.15km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

W towarzystwie do Olsztyna

Środa, 20 maja 2009 · dodano: 20.05.2009 | Komentarze 2

Ze względu na naukę do jutrzejszego kolokwium z PKM'u zajęcia się dla mnie skończyły 2h wcześniej, więc postanowiłem naddatek czasu wykorzystać na krótką i szybką przejażdżkę do Olsztyna. Z początku miałem jechać samemu, ale jakoś tak w bardzo krótkim czasie, okazało się, że wyjazd będzie w 4-osobowym składzie. Maciek, Mariusz, Marcin i oczywiście ja.
Trasa: nad Wartą, wskok na czerwony rowerowy, którego się już trzymamy do samego Olsztyna. W Olsztynie, krótki postój na rynku, uzupełniając płyny wraz z przesiadką na zamek, gdzie po drodze zwinnie ominęliśmy panią zbierającą myto za wejście na wzgórze zamkowe. Powrót do Częstochowy czarnym szlakiem, ze zmianą na zielony. Jadąc sobie ścieżką rowerową mieliśmy okazję zobaczyć zawalidrogi w postaci rolkarzy, którzy drętwo patrzyli się w coś na ziemi. Po przejechaniu tuż obok, dostrzegłem ich obiekt niezwykłego zainteresowania... Niezbyt duża żmija! Wow, naprawdę niesamowitą gadzinę wypatrzyli. Przejeżdżając przez most koło huty postanowiliśmy skrócić sobie drogę jadąc znów nadrzeką, na chwilkę trafiliśmy na treningowy tor żużlowy dla młodzików. Po obejrzeniu kilku sparingów, pojechaliśmy dalej wzdłuż rzeki. Przejeżdżając koło zjazdu na cmentarz Maciej i Mariusz pojechali go odwiedzić, a ja z Marcinem popędziliśmy na spotkanie forumowiczów w sprawie masy krytycznej.




  • DST 33.17km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 19.70km/h
  • VMAX 42.82km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dagmarka! No to kop!

Poniedziałek, 18 maja 2009 · dodano: 18.05.2009 | Komentarze 2

Wiedziałem, że wczoraj nie było sensu się uczyć, moja grupa z zarządzania zamiast iść na zajęcia poszła na wykład Jerzego Buzka. Gdy słuchali go z zapartym tchem, ja się budziłem. Na szybko się ogarnąłem i postanowiłem iść na 12 na zajęcia na mechanikę dowiedzieć się co dostałem z egzaminu. Po drodze zahaczyłem po Decoy'a z którym to pojechaliśmy na uczelnie. Jako, że mieliśmy jeszcze prawie godzinę do zajęć, wpadłem na genialny pomysł - BROWAR! Pełen dobrego humoru już maszerowałem do groszka, po jakieś paliwko i jak na złość jakaś kobita musiała mi go trochę zepsuć. Powód? Jechała na rowerze, w takim samym wdzianku jak i ja na co dzień, tzn. w Kross Racing Team i jeszcze, żeby mnie bardziej mnie zdenerwować i wzbudzić fale zazdrości jechała na Kross'ie Level A10, tak mi bynajmniej ten rower wyglądał...
Browar w spokoju i ciszy wypity, czas na wykład, na wykładzie jakże radosna informacja - egzamin zdany! Na 3.0, ale najważniejsze, że do przodu; jeszcze pan profesor jak się okazuje ma mnóstwo poczucia humoru, obok oceny taki drobny komentarz na krawędzi, uratował Pana bohaterski finisz. No fakt, trochę na ten egzamin szedłem w ciemno, ale...

Po zajęciach maltretowany przez wierną czytelniczkę i komentatorkę tego bloga - Dagmarę. Musiałem się z nią wybrać na Cmentarz Żydowski... Dość mocno musiał ją natchnąć wpis z soboty tym miejscem. Na wszelki wypadek, żeby ona albo jakieś cmentarne wąpierze nie skrzywdziły mnie, najadłem się w domu do mięsa sosem czosnkowym!
Spotkanie pod akademikami i jedziemy w stronę cmentarza. Dagmarce trochę ciężko sobie poradzić z natrętnymi przechodniami na chodnika, więc zostaje momentami lekko z tyłu, więc muszę na nią czekać. Po dojechaniu na miejsce dla mnie interesujący widok, jechała ciufcia z kilkoma kadziami odlewniczymi. Troszkę kręcenia się po cmentarzu, żeby mogła Dagmarka spokojnie obejrzeć sobie uroki jego, na chwilkę jeszcze podjazd pod opuszczony budynek huty, który coraz bardziej popada w ruinę. Droga powrotna już nie od strony ulicy Olsztyńskiej, a nieznanymi ścieżkami, po terenie huty, którymi finalnie wyjeżdżamy koło bramy Koksowni. Będąc już w niedalekiej okolicy Mirowa, przypomina się, że gdzieś tam jest gość produkujący stojaki rowerowe, a ja właśnie miałem zamiar takowy kupić. Szybki telefon do kumpla, żeby znalazł mi na necie telefon albo adres gościa. Po chwili mam już wszystko co mi potrzebne i postanawiam się przebijać przez łąki na Mirów. Po krótkiej przejażdżce łąką wyjeżdżamy prosto w jakieś gospodarstwo... Delikatnie nie kryję mojego zdziwienia, że wbiłem komuś na miedze. Podjeżdżamy pod otwartą bramę, gdzie stoi trzech rosłych mężów, chcąc ich przeprosić, a zarazem poprosić o wskazanie drogi na ulicę Komornicką. Panowie, ani trochę naszym wtargnięciem zdziwieni nie byli, a raczej przyzwyczajeni chyba do tego typu sytuacji i miło wskazali kierunek dalszej jazdy. Bez trudu trafiając do zakładu produkującego te stojaki nabyłem sobie jeden, w cenie niższej niż są oferowane na Allegro, co też bardzo mnie cieszy. I czas wracać do domów... Zjazd z Mirowa, niestety niezbyt szybki przez dodatkowy bagaż w jednej ręce. Na Zawodziu za szpitalem żeby skrócić sobie drogę ku akademikom/Północy skręcamy nad Wartę. Pod domem stojak wrzucam do piwnicy i idę się jeszcze przejechać po lasku Aniołowskim.

Macewa © Fludi


Macewa © Fludi


Porośnięty pień © Fludi


Macewa zbiorowa © Fludi


Macewa zbiorowa bohaterów © Fludi


Porośnięte bluszczem drzewa © Fludi


Ohel cadyka Izaaka Mayera Justmana © Fludi


Rozpadająca się hala © Fludi


Kto by pomyślał, ruina a wentylator pracuje... Prawdopodobnie czerpie energię z cmentarnych dusz!


Stojak rowerowy © Fludi




  • DST 81.25km
  • Teren 14.00km
  • Czas 03:52
  • VAVG 21.01km/h
  • VMAX 43.73km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oczy tej małej jak dwa błękity

Niedziela, 17 maja 2009 · dodano: 17.05.2009 | Komentarze 2

Kolejny dzień z serii "miałem się uczyć cały dzień"... Chociaż dostałem SMS od koleżanki, z zapytaniem czy mam chęć jechać do Olsztyna. No byłem tam wczoraj, ale co mi tam warto wyjść przewietrzyć umysł w miłym towarzystwie. Spotkanie w alejach pod szczytem. Trochę się wrąbaliśmy, bo zapomniałem, że dzisiaj jest jakieś Tour de Częstochowa, trudno…
Krążąc między ludźmi jakoś uciekam stąd kierujemy się ku Zawodziu, a stamtąd już do Olsztyna. Góra Ossona zostaje szybko gdzieś za nami, całkiem sympatycznie jedzie się nam ulicą, chociaż ruch spory, dlatego uciekamy w las na czerwony szlak. Piachów nawet jakoś wiele nie ma, ale gorszy jest stromy podjazd na Zieloną Górę obsypany suchymi liśćmi, przyczepność jak na lodzie… Idąc pod górkę z rowerem na ramieniu prędkość, wcale nie większa niż wcześniej jechaliśmy, więc nie ma to już dla mnie większego znaczenia. Kilka minut odpoczynku koło wejścia do jaskini, która odziwo nie była dziś obstawiona przez grotołazów. I dobrze bo w końcu mogłem zrobić kilka zdjęć tam. I niestety wracamy do miasta, niestety nie każdy nadaje się na dłuższe jazdy mimo sporych chęci.
Jak już tak wyszedłem na ten rower, to nie mogę wrócić do domu z tak krótkim dystansem, taką marną średnią, energia mnie roznosi… Na szybko podejmuję decyzję – do babci przez Konopiska! Rajd przez centrum przebijając się w stronę Stradomia, następnie Dźbowa. Mimo całkiem sporego ruchu, jedzie się nawet miło, a co najważniejsze szybko. Po drodze wyjeżdżając z Konopisk, spotykam kogoś przesympatycznego… Znaczy się Emilkę, wracała do domku od babci. Także sobie troszkę potowarzyszyliśmy we wspólnej jeździe. Mając towarzystwo, do babci wstępuje tylko na chwilkę porwać jakieś ciasteczka i uzupełnić poziom wody w bidonie. Jak dobrze, że u babci zrobiłem sobie stały zapas mineralnej, tak na wszelki. Babcia była tak w ogóle w lekkim szoku, kto się tak na szybko zjawił u niej w progu.
Mimo, że słońce już się coraz mocniej chyliło ku zachodowi, postanowiłem odprowadzić Emilkę do Wręczycy. Z Blachowni to bliziutko. Po dojeździe do Wręczycy, niestety trzeba było się rozstać i pędzić do domu. Kolejne wioski po drodze mijane w dość szybkim tempie i w końcu wjazd do miasta, jeszcze kilka chwil i jestem już w domu.

Środek jaskini © Fludi


Wejście do jaskini w Zielonej Górze © Fludi


Skała wejściowa © Fludi


Przed wejściem do jaskini © Fludi




  • DST 52.55km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 24.25km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pośród mogił

Sobota, 16 maja 2009 · dodano: 16.05.2009 | Komentarze 2

Gdy inni widząc lekki deszczyk rezygnują z planów, ja wkraczam do akcji. Co prawda nie zrealizowane tak jakbym może chciał, ale zawsze liczą się chęci. Błotniki, które od pewnego czasu poszły w nie pamięć, dzisiaj znów miały okazje być użyty. Szybki ich montaż. Podobnie z lampkami i można już jechać… Późne popołudnie, rzekłbym że składnia się już ku wieczorowi. No bynajmniej grubo po 19, zółto-czerwone słońce chyli się ku zachodowi. A ja natchniony wpisem z przed kilku dni lukas'a wybrałem się na początek na cmentarz żydowski. Promenada, AK, aleje, wzdłuż murów naszego aresztu, nad Wartą, zerknięcie na to co się dzieje na drugim brzegu rzeki. Galeria handlowa się buduje. Stare miasto jak przystało z nazwy, coraz bardziej stare i się sypie. Znów wzdłuż rzeki dojazd do cmentarza. Nie byłem tam chyba od czasu pomaturalnych wakacji, to już ze cztery lata... Kilka piw wypitych, coś jeszcze w zapasie i uderzamy na cmentarz. Dzień był prawie jak dziś trochę wietrzny, trochę padało. A na cmentarzu nieziemski klimat. Zmierzch, mnóstwo bluszczu i mnóstwo mgły nad ziemią. Po dojechaniu na miejsce, jednak mimo wielkiej nadziei klimacik z przed lat się nie odtworzył… A szkoda. Bluszczu, wciąż tu sporo, jak nie więcej… Lokalny mikroklimat musi bardzo sprzyjać rozwojowi tutejszej fauny, szczególnie urodzajne gleby… A jak i bujna flora to i fauna się rozwija, ptaszki ćwierkają.
Chwilka kręcenia się po cmentarzu i uciekam stąd ścigany przez dobre dusze do Olsztyna, gdzie na zamku straszy.
Kierunek obrany w stronę huty. Asfalt suchy, wiatru nie ma, więc tempo dość szybkie. Przez zakrętem na Odrzykoń na szybko zastanowienie, którędy dalej. Jednak pod wiaduktem i dalej ścieżką. Chwilkę po zjechaniu na tą gruntową drogę, przebiegają przede mną trzy sarenki, szkoda, że nie miałem aparatu w dłoni… Wjazd na ścieżkę rowerową i teraz na szybciocha gnanie w stronę Olsztyna. Zapomniałem dodać, akumulatorki w przedniej lampce padły, a tylna… No mruga jeszcze. Także mała zmiana koncepcja jazdy, jak najmniej ruchliwymi drogami, żeby mistrzowie jednej prostej we mnie nie dupnęli przypadkiem… Za stacją nie chce się mi skręcać na Skrajnicę i drałować tam pod górę, więc wybieram ulicę. Jedzie się nawet całkiem miło, praktycznie żadnego ruchu z naprzeciwka, poza jednym kolarzem (twardziel, bez żadnych lampek jechał), czasem coś mnie wyprzedziło. Nareszcie dojazd do Olsztyna i jak na złość! Gardło mi trochę zaschło - bidon, spokojnie sącząc powerade, słyszę za sobą z daleka ryk klaksonu pędzącego autobusu i właśnie teraz, gdy za całą wcześniejszą drogę z naprzeciwka nic nie jechało pojawił się mały sznurek aut… Bus szeroki, wyprzedzanie mnie na jednym pasie w tym momencie graniczy z cudem. Prawa ręka na hampel, lewa jakoś jednym palcem trzyma bidon resztą klamkę. Asfalt mokry, mnie po naciśnięciu klamki i próbie wbicia na chodnik stawia bokiem, tylnie koło po zblokowaniu czuję, że już się ślizga. O niczym innym teraz nie marzyłem jak zaliczyć glebę przed autobusem. Zwalniam hamulce i z pełną parą wbijam na chodnik, szybki skręt w lewo i udało się wyjść z opresji. Objazd rynku w Olsztynie i gnam czym prędzej do domu. Zaczyna się robić coraz ciemniej. Sprint przez Kusięta i Srocko, w którym odbijam w stronę Mstowa, a później wjeżdżam w las prowadzący na Mirów. Przejazd przez las, to jak szybka jazda po tunelu krecika, totalna ciemność! Koniec lasu i znowu sprint hetmańską, miałem tego nie robić, ale jednak mając okazję do jeszcze szybszej jazdy, przyspieszam na zjeździe, max speed dziś wykręcony był w mroku. Sekunda zastanowienia gdzie dalej? Ten dzień nie może się tak szybko skończyć, kręcę pod górę. Ze Złotej Góry całkiem ładny widok na zapalone miasto. Wjazd w aleje i mknę sobie już do domku…



Szlak martwych dusz © Fludi


Bujna flora z cmentarza © Fludi


Ku zbawieniu © Fludi


Wichry przeszłości © Fludi


Nagrobek nadrabina Nachuma Asza w postaci tumby © Fludi


Mleczna polana © Fludi


Razem, nawet po śmierci © Fludi


Troszkę inny grób... © Fludi


Ufff, udało się mi uciec z tego upiornego miejsca
Brama cmentarna © Fludi


Zmierzcha... © Fludi




  • DST 69.69km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:37
  • VAVG 26.63km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt Kross Hexagon V6 - sprzedany
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kolejny raz u babci

Piątek, 15 maja 2009 · dodano: 15.05.2009 | Komentarze 0

Kolejny dzień wolny od studiów dzięki Juwenaliom, na które i tak nie miałem zamiaru iść, więc pobudka troszkę później. Na szybko śniadanie i wyruszam w stronę Blachowni, do babci u której czeka na mnie zadanie bojowe do wykonania. Troszkę pomachałem młotkiem, aż w końcu stwierdziłem, że lepiej przestanę. Jeszcze jutro jak rodzice zobaczą czego dokonałem to dostanę burę za to, że przedobrzyłem. Skoro już miałem na sobie drobne ubranie robocze to uznałem, że zrobię to do czego zbierałem się od dłuższego czasu... Zmiany opon. Na stanie u babci leżała jeszcze Kenda, którą używałem wcześniej na przednim kole, więc się aż tak bardzo nie zjechała. Na szybko zdjęcie kół, Litlle Albert z przodu trafił do tyłu, a Kenda ponownie na przód. A stary łysek..? Do śmietnika. Korzystając dalej z okazji i mając nadmiar czasu do obiadu i "narzędzi" dorwałem jakieś stare szmaty, nasączyłem je nafta i jakąś ekstrakcyjną. Po czym wziąłem się za czyszczenie łańcucha z nadmiaru smaru z jeszcze większą ilością piachu innego brudu z dróg. To samo w przypadku kasety. Po tym drobnym zabiegu obie części napędu odzyskały trochę swojego blasku. Koła z powrotem w swoje miejsca trafiają, smaruje łańcuch, i golenie amorka. Jeszcze tylko drobne mycie ramy ostatnim kawałkiem szmatki z mała domieszką płynu do mycia naczyń. No i rower gotowy do ponownej jazdy. Prawie... Już jakiś czas temu uszkodziłem lekko koszyk od bidonu, dzisiaj zapomniałem o tym i zdewastowałem go zupełnie. No nic trudno, będę musiał kupić coś nowego. Spojrzenie na godzinę, w sam raz zmieściłem się w wolnym czasie do obiadu, po którym postanowiłem wracać do domu. Trasa wydłużona przez Konopiska. Po drodze podbicie do kumpla na Stradom, później po kolejnego i zacząłem z nimi objazd po rowerowych za nowym koszyczkiem. Szybki rekonesans i mam już swój typ. Czarny SQUAD Kellys'a za 25zł i wadze tylko 47g. Drobny objazd z kumplami miasta, piwko wypite i czas się zbierać do domu. Widzę, że chyba nici z mojej jutrzejszej przejażdżki przez deszcze przechodzące w okolicy, więc chyba zostanę w domu i się pouczę. Ewentualnie wybiorę się na jakąś krótka wycieczkę.

Nowy koszyczek na bidon, jak tylko go zobaczyłem na półce w sklepie wpadł mi w oko. Sądziłem, że będzie o wiele droższy, a tu jednak miłe zaskoczenie.

Kellys SQUAD © Fludi